Jeśli opozycja odsunie PiS od władzy, to będzie ta kampania opisana w podręcznikach jako istny blitzkrieg Pana Tuska.
Kolejne kroki:
- Podporządkować sobie partię w 100%, wycinając z list, bądź przesuwając do Senatu szorstko zaprzyjaźnionych,
- Stać się symbolem antyPiSu. To akurat nie było trudne, przy wsparciu TV Rządowej,
- Zmarginalizować konkurencyjne opozycyjne partie, nadzwyczajną aktywnością i radykalizmem,
- Rzucić im ochłapy w postaci zachęcania do głosowania na owe partie tak, by po dostaniu się do Sejmu nie było wątpliwości, komu to zawdzięczają.
Dziwiliśmy się, po powrocie Pana Donalda, że ruszył tak ostro, próbując podporządkować sobie pozostałe partie opozycji. Zastanawialiśmy się, czy ma sondaże pokazujące, iż może przejąć część ich elektoratu i samodzielnie uzyskać większość.
Wydawało się to niemożliwe, a więc błąd.
Pytanie, od którego zależy prawdziwość zdiagnozowania „geniuszu” brzmi: Czy Pan Donald planował opisaną powyżej ścieżkę od początku, czy reagował elastycznie na mające miejsce wydarzenia?
W sytuacji gwałtownego skoku notowań Konfederacji, błędem wydawało się pójście w „socjal”, kosztem postulatów liberalnej gospodarki.
Przedsiębiorcy zawsze z „Konfą” sympatyzowali, w rezultacie nastąpił jednak wyraźny dopływ sił.
Ależ błąd, wydawało się nam. Trzeba było dogadać się z Hołownią-PSL, by oni przejęli liberalną nóżkę.
I w zasadzie to się stało. Wspomnieni zaczęli akcentować wolnorynkowe postulaty, choć była to raczej reakcja na zachodzące wydarzenia. Niewykluczone, iż to właśnie podkreślanie wolnorynkowych tematów przez Hołownię z PSL pozwoliło odebrać zapał Konfederacji.
Pan Tusk zaś, stanąwszy się w zasadzie hegemonem na opozycji, podczas marszu 1.09, łaskawie pozwolił opozycyjnej koalicji zaistnieć. Zdobył niesamowicie przydatny argument na potrzeby koalicyjnych rozmów.
To naprawdę była wyjątkowa kampania.
PiS.
Cóż… kampania nie ma mocy. Brak pozytywnych wibracji.
Jedynie negatywny przekaz i liczenie na to, iż ekonomiczny awans elektoratu w ostatnim ośmioleciu, nie uleciał z jego pamięci.
To może być za mało.
Liczba afer to chyba gotowy wpis do księgi Guinessa.
Zbudowano już w zasadzie finansowe zaplecze, które w przypadku przegranej pozwoli przetrwać „chude” czasy.
Rzecz w tym, że J.Kaczyńskie nie jest najmłodszy, a po jego takim czy innym odejściu, środowisko skupione wokół osoby lidera, natychmiast się podzieli i będzie zabezpieczać „łupy”.
To jest więc dla wizji państwa Kaczyńskiego ostatnia szansa, a są w tej wizji rzeczy niezaprzeczalnie wielkie i trzecia kadencja, oprócz większego upasienia wykonawców woli prezesa, te rzeczy wielkie by utrwaliła.
Chodzi tu o niwelowanie nierówności społecznych.
Krótko. Domagając się podwyżek, różne środowiska krzyczą np. „mamy tylko 10 zł. ponad pensję minimalną”. Dobra, to ile ta minimalna wynosi… ależ obłuda.
Ludzie nie protestują, że mało zarabiają, protestują, że np. sprzątaczka zarabia niewiele mniej niż oni.
W czym sprzątaczka jest gorsza od Was?
Halo, „intelektualiści”. Macie czyściutkie prace, szacunek społeczny itp. Ludzie sprzątający po was nic z tego nie mają. Niech zarabiają dobrze, bo to też ludzie. Że niby na studiach cierpieliście, gdy oni pracowali? Litości.
Czy świadomość powyższego wystarczy? Zobaczymy.
Niemniej, jak pisaliśmy, jeśli opozycja wygra, będzie przez jakiś okres super.
Gdyby nie pożyczka UE, na miejscu Pana Tuska zaraz po zwycięstwie ogłosilibyśmy: „Wygrałem dla was, reszta w waszych rękach” i zwialibyśmy gdzieś na jakiś czas.
Nie byłoby bowiem możliwości spełnić wszystkich finansowych obietnic.
W sytuacji, gdy są środki do odblokowania, a jesteśmy pewni, że pan Tusk je uruchomi, będzie można sypać.
Dotychczasowy socjal zostanie zachowany.
Będzie pięknie… przez jakiś czas, niewykluczone, że całkiem długi.