Poniedziałek, 1.08.2022. Pan Żakowski właśnie drugi raz puścił w TOK FM wypowiedź Stinga na Stadionie Narodowym.
Zachwyty…
Jak się ma feministyczna wrażliwość Pana Redaktora do faktu, iż brytyjski artysta zostawił żonę, gdy była w ciąży, dla jej przyjaciółki.
Ot, przedwczoraj na Onecie o tym czytaliśmy.
Może w późniejszym życiu dokonał jakichś poświęceń, wielkich czynów moralnych?
A może po prostu dostarczał nam przyjemność swoją twórczością, dzięki czemu prowadził życie, o którym większość ludzi może wyłącznie marzyć. W każdym razie na pewno ci, którzy chcieliby spróbować wszystkich używek świata.
Jesteśmy troszkę złośliwi ale taka jest prawda.
Facet po prostu umilał życie ludziom wytwarzającym jakieś materialne dobra, typu żywność.
I tyle.
Z artystami, zwłaszcza aktorami, a Sting jest niezłym aktorem, jest bowiem pewien problem.
Jakim cudem stali się oni autorytetami moralnymi?
Istotą aktorstwa jest oszustwo. To oczywisty fakt. Im aktor lepiej potrafi oszukiwać, tym lepiej wykonuje swój zawód i zyskuje większy poklask widowni.
Nasz gatunek tak ma, że lubi idealizować. Idealizujemy naszą drugą połówkę na początku związku, idealizujemy wspieranych przez nas przywódców politycznych, w końcu idealizujemy aktorów, często utożsamiając odgrywane przez nich role, z nimi samymi.
Bez sensu ale…
…też tak mamy.
Janusz Gajos, Stuhr senior. Chce się ich słuchać. Nic nie poradzimy.
Młodzi, jak Stuhr junior, są dla nas absolutnie obojętni, choć przecież wiele filmów z nim widzieliśmy. Prawdopodobnie przyczyna tkwi w tym, iż sztuka w PRL była inna. Najgłupsze z pozoru komedie miały głębię nieosiągalną dzisiaj często dla gwiazdorskich produkcji. Box office nie był priorytetem.
Tak na prawdę chodzi oczywiście o to, że się fajnie wspomina czasy swojej młodości. Wszystko lepiej smakowało jakoś…
Zapewne młodsze niż my roczniki postrzegają Macieja Stuhra tak, jak my jego ojca.
Podkreślmy jednak jeszcze raz. Istotą aktorstwa jest udawanie, kłamstwo, odgrywanie kogoś, kim się nie jest.
To są raczej antykompetencje jeśli chodzi o bycie autorytetem moralnym.
Oczywiście w PRL był specyficzny kontekst. W mniejszym bądź większym stopniu, niemal wszystkie ówczesne gwiazdy (dziwnie to określenie względem nich brzmi) związały się z opozycją.
Ich filmy często trafiały na półki ale… czy mieli źle?
Biorąc pod uwagę ówczesne realia, czy żyło im się źle w porównaniu z resztą społeczeństwa?
Dzisiaj nie najlepiej to brzmi ale każdy Polak chciał się z nimi napić (cudzysłów w zasadzie niepotrzebny), co w zgodzie z naszą słowiańską duszą, w owym czasie, było wyrazem najwyższego uznania.
Mieli szacunek w społeczeństwie, autentyczny, głęboki. Statystyczny peerelowski zjadacz chleba nie miał tak właściwie pojęcia jak, poza sceną, żyje bohema.
W ogóle ten PRL to taki dziwny czas. Nic nie było, a tyle rzeczy się dało załatwić. Żartujemy oczywiście ale faktem jest, że ludzie byli ze sobą bliżej.
Problem z autorytetami jest jednak szerszy i wykracza poza dziedzinę filmu czy muzyki.
Wyszła niedawno biografia prof. Vetulaniego, którego zdarzało nam się słuchać i czytać.
Był gwiazdą w świecie nauki i inne były czasy. Skoro jednak tak chętnie rozlicza się obecnie ludzi i instytucje nie biorąc pod uwagę kontekstu, o ile w tym przypadku o jakimś kontekście może być mowa, to pan prof. parszywie traktował żonę.
Zmarł nie tak dawno Jerzy Pilch. Przy tej okazji zapoznaliśmy się ze wspomnieniami o nim jego przyjaciół. Czytamy i się dziwimy.
Wszystkich z nich obrażał. Ze wspomnień wynika, że im ktoś bardziej czuł się jego przyjacielem, tym większą przyjemność pisarz znajdował w obrażeniu go.
To trochę „chore”.
Dla zasady dodajmy jeszcze, iż afiszowanie się z małolatami, nie świadczy najczęściej o tym, o czym afiszujący się sądzi.