Idzie kryzys… hurrrraaaa!

Inflacja czy bezrobocie?

Zadajcie sobie Państwo pytanie. Która z dwóch opcji jest lepsza?

„Muszę z czegoś zrezygnować, by mieć na chleb”, czy „nie stać mnie na chleb.”

Druga z powyższych sytuacji to stan bezrobocia. Kilka rzeczy będzie wówczas pewne. Pauperyzacja społeczeństwa, wzrost patologii i przestępczości oraz NISKA INFLACJA.

Niska inflacja będzie! Cieszymy się?

Trzeba poczynić zastrzeżenie. Obydwa scenariusze zakładają, iż chleb będzie powszechnie dostępny, a nie np. tylko na czarnym rynku i najlepiej za dolary.

Wróćmy do inflacji. Umiarkowana, jest korzystnym zjawiskiem dla gospodarki, wyraża też awans ekonomiczny społeczeństwa i rosnącą konsumpcję. Drugi i trzeci element wszakże pod warunkiem, że niskie jest…

bezrobocie. Jakie bezrobocie?

Opublikowane w lipcu dane wskazują na rekordowo niskie bezrobocie w Polsce. Praktycznie nie pracują tylko ci, którzy pracować nie chcą.

Stan taki trwa od lat i nie zmienił go napływ Ukraińców, ani wcześniej zarobkowych, ani ostatnich, wojennych.

Możliwe, że sezon wakacyjny podbił jeszcze wynik.

Niestety, od kilku miesięcy mamy sygnały, iż rynek pracownika faktycznie się kończy.

Chcielibyśmy się mylić.

Mamy wśród naszych znajomych przedsiębiorców z branży maszynowej. To są przedstawiciele MSP. To grupa, która najwięcej odprowadza podatków do budżetu.

Na razie znamy jeden przypadek, gdy właściciel musiał zamknąć działalność. Jednak kilku innych zmieniło jej profil, co również wiązało się ze zmniejszeniem zatrudnienia, koszty były wszak powodem tej zmiany.

Najwyraźniej na razie rynek wchłania tych pracowników. Ewentualnie skala zjawiska nie jest, póki co, znacząca, bądź nie ujmują go jeszcze statystyki.

Na co polska „produkcja” narzeka od lat, a za co, naszym zdaniem należy się kilka wyroków dożywocia?

Brak stali.

Wygaszono niedawno ostatni piec hutniczy w Polsce Nowej Hucie.

Wydarzenia na Ukrainie i problemy z węglem dobitnie pokazują, że czasem warto dopłacać do czegoś, co może w przyszłości okazać się strategicznie wręcz istotne.

Nasz przemysł maszynowy produkuje na export. Stąd te wszystkie świetne wskaźniki ekonomiczne i napływ euro od zachodnich kontrahentów, czemu sprzyja ta „przebrzydła” inflacja.

Z mniejszymi bądź większymi problemami, da się zdobyć stal ze wschodu. Coraz jednak częściej zachodni klienci stawiają żądania odnośnie pochodzenia materiału. Kombinuje się więc, tak jak się zawsze kombinowało. Tylko to wszystko kosztuje.

Normą stały się sytuacje, gdy klient, który osobiście pofatygował się do firmy z zamówieniem, patrzy na kosztorys i się śmieje mówiąc, albo i nie, bo nie musi: „Panie! Za tyle?!”. Wówczas właściciel firmy zaczyna się śmiać i również mówi albo i nie bo i tak wiadomo o co chodzi: „Jak Ci nie pasuje, to sam se zrób. Mam rachunki i ludzi do opłacenia.”

Proszę Państwa. To się dzieje i to jest niefajne. Ci ludzie naprawdę zaczynają mieć dosyć tej sytuacji.

Koszty energii ich dobiją.

To przed nami. Póki co fakty są takie, iż od zmiany ekipy rządzącej w 2015 r. gospodarka nabierała rozpędu, a bezrobocie spadało. Oczywistą konsekwencją powyższego była…

…inflacja. PiSoinflacja?

Punkt startu był wymarzony. W 2015 r. mamy w zasadzie deflację. PiS mógł bezkarnie skierować środki finansowe do społeczeństwa w postaci choćby najgłośniejszego 500+. Bezpośredni transfer pozwolił uniknąć roztopienia się części środków w drodze do beneficjentów, uniknięto też zarzutu o dzielenie Polaków.

(Czy to nie zabawne, że 500+ krytykowano za egalitarne rozdzielenie środków? Obecnie krytykuje się dopłaty do węgla za dzielenie społeczeństwa, choć przy piecach węglowych pozostała najbiedniejsza jego część. Wilcze prawo…)

Tak, czy inaczej, „deszcz pieniędzy” był impulsem dla gospodarki. Przecież klasa „niższa” przeznaczała otrzymane środki na bieżącą, krajową konsumpcję.

Proszę pamiętać, iż 500 zł., dla kogoś zarabiającego 20 tys., jest czym innym, niż dla człowieka z minimalną krajową. Przy dwójce dzieci to dramatyczny wręcz skok jakości życia i wbrew pozorom, nawet bez kryterium dochodowego, to operacja równościowa w całościowym ujęciu.

Wspomnijmy jeszcze o podniesieniu stawek godzinowych, co miało wymiar wręcz humanitarny, gdyż „zatrudniony” nie musiał już pracować za upodlające wynagrodzenie.

Podniósł też PiS, na skalę bez precedensu, pensję minimalną. Uchwalał większe kwoty niż związki zawodowe proponowały. To łamało wszelką logikę tego procesu.

Był to ogromny bodziec dla gospodarki. Za zwiększonym popytem próbowała nadążyć podaż, co przy ograniczonych zasobach ludzkich i materiałowych doprowadziło do powstania rynku pracownika. Stąd inflacja.

Pracownik więcej zarabiał, ewentualnie mniej dostawał pod stołem, co z kolei przynosiło korzyści budżetowi państwa.

Zarobione/otrzymane pieniądze wydawał, więc musiała wzrosnąć podaż na skalę umożliwiającą zaspokojenie popytu.

Rośnie popyt, rośnie zaspokajająca go produkcja wymagająca pracowników, zwiększa się więc liczba miejsc pracy i tworzy rynek pracownika, co przekłada się na lepsze zarobki i większą liczbę pracujących oraz skutkuje ponownie większą ilością pieniądza, itd.

W tej sytuacji wysoka inflacja nie dziwi i nie jest problemem, to bowiem konsekwencja normalnych procesów zachodzących w gospodarce.

I wszystko by sobie nadal fajnie rosło, gdyby nie nieoczekiwane elementy gospodarczej układanki, w postaci pandemii, a następnie wojny.

Najgorsze co może się zdarzyć, to brak któregoś z kluczowych dla gospodarki elementów, nie ma bowiem możliwości, by nie pociągnął on za sobą reszty.

Nie ma zaś ważniejszego dla gospodarki puzzla niż energia. Nawet brak siły roboczej co najwyżej ograniczy produkcję. Niedobór energii zatrzyma wszystko.

Można oczywiście doszukiwać się pozytywów, choćby w postaci konieczności oszczędzania, co wprost przekłada się na ekologię. W sumie nie do końca, bo „oszczędne” firmy zamiast utylizować różne odpady, spuszczają je do kanałów lup palą. Z drugiej strony… gdy kryzysu nie ma też to robią. Takie życie.

Z trzeciej strony. Mniej produkują, mniej trują.

Wysokie ceny energii przetrwamy. Najlepiej by było, gdyby państwo nie dopłacało do węgla i innych „źródeł” grzewczych ale w sytuacji permanentnej ofensywy opozycji i przyszłorocznych wyborów nie da się.

W każdym razie drożyznę przetrwamy w ten czy inny sposób.

Gdyby doszło do braku surowców energetycznych, a w konsekwencji energii, to większość scenariuszy zakłada zmiany ustrojowe i to nie w kierunku demokratyzacji.

C.D.N.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *