Tomasz Lis właśnie przekroczył krawędź. I kilka słów o Pomponiku.

Cóż… zdaje się Pan Lis potwierdził wszystko to, co napisaliśmy w poprzednim, poświęconym mu artykule.

To wygląda tak, jakby „rzucił się” w przepaść i spadając pisał ostatnie twitty. Bardzo się zdziwimy, jeśli były naczelny „Newsweeka” pozostanie po swoich ostatnich wypowiedziach w mainstreamie.

Kiedyś nie byłoby sprawy ale jak pisaliśmy, po „Me Too” świat stał się inny, a „młodzi”, pierwszy raz w 30-letniej historii wolnej Polski, mają niezłą siłę przebicia.

W takiej sytuacji, w tych realiach, lepiej milczeć i unikać osobistych wycieczek. Zbyt świeży i jednoznaczny jest w tej chwili odbiór społeczny, kto jest drapieżnikiem, a kto ofiarą.

Tymczasem Pan Lis wrzuca pod postem Pani Kim, obok słowa „Aha”, trzy płaczące, uśmiechnięte emotki. Parafrazując Telleyranda: „To gorzej niż głupota, to błąd”.

Dalej jest tylko gorzej.

Mówi Pan Lis (cyt. za www.pomponik.pl):

„To, że ktoś miał lęki czy stresy, to jeszcze nie dowód na mobbing. Ja też je miałem. Taka praca. Nauczyłem się z tym żyć” – wyznał w rozmowie z „Pressem”, dodając że sam poświęcał się pracy w stu procentach, a jako dwukrotny udarowiec jest narażony na „depresję kliniczną”, którą jednak nie zamierza się wykręcać.”

I dalej:

„”Dwa razy wyszedłem ze szpitala na własne żądanie, by wrócić do pracy i działać na pełnych obrotach, a nie tłumaczyć zwolnienia tempa stanem zdrowia, depresją czy codzienną wielogodzinną rehabilitacją” – obruszył się.”

Wierzymy. Jesteśmy wręcz pewni, że tak właśnie było i może nawet byśmy szanowali ofiarność i poświęcenie Pana Redaktora. Rzecz w tym, że nie daje to prawa wymagać takich samych poświęceń od podwładnych.

Oczywiście, dzisiaj szefowie muszą gryźć się w język, a w ostateczności, jeśli pracownik nie spełnia „wymagań” szefa, należy się z nim rozstać. Warto jednak by, w tym nie do końca fajnym świecie w którym żyjemy, odbywało się to z uwzględnieniem godności każdej ze stron.

Mobbing ma niejedno oblicze. Szef może „upupiać” nie spełniającego wymagań pracownika ale można też nadmiernie eksploatować pracownika wypełniającego powyższe kryterium, kosztem jego życia prywatnego.

W tej sytuacji zdarza się, że pracownik, który się „postawi” szefowi, nagle zaczyna być „po ludzku” traktowany, choć akurat w przypadku Pana Lisa i jego ego to bardzo hipotetyczne założenie.

Czytając zacytowane powyżej słowa o „poświęceniu” dla pracy, przypomniał się nam świetny film „Nightcrawler” z Jakem Gyllenhaalem, akurat o branży medialnej.

Bohater, osiągnąwszy sukces, w ostatniej scenie mówi do zatrudnionych przez siebie żółtodziobów coś w stylu: „Nie oczekuję od was w tej pracy niczego więcej, niż sam jestem w stanie dla niej zrobić.”

Tymczasem bohater, wdrapując się „na szczyt”, dopuścił się wszelkich draństw.

Na koniec kilka słów o „Pomponiku”.

Wypowiedzi Pana Lisa zaczerpnęliśmy z artykułu Pana Ksawerego Nowakowskiego we wspomnianym portalu i był to nasz, jak nam się wydaje, pierwszy kontakt z tą stroną.

Jakość tego tekstu pod względem stylistycznym, interpunkcji i po prostu jasności przekazu, „przebija” większość tego, co czytamy w tak „renomowanym” portalu jak Onet. Ba! W Newsweeku, gdzie przecież wszystko musi przejść korektę, zdarzają się straszne konstrukcje stylistyczne. „Pomponiku” – szacuneczek.

ps.

Panie Tomaszu. Choć Pana dziennikarstwo „cenimy” w równym stopniu co dziennikarstwo Pani Kim, każdy człowiek ma jedno zdrowie i jedno życie. Unikalne i niepowtarzalne i trzeba o nie dbać.

Niech Pan wyjedzie, odetnie się od wszystkiego, odpocznie. Co się stało, to się nie odstanie, a w obecnej rzeczywistości jest Pan bez szans w walce o swoje „racje”.

Niezależnie za jakich twardzieli się uważamy, organizm kumuluje ciosy, a wylew to nie są żarty.