Zmarł Redaktor D.Passent.

Nie raz czepialiśmy się Pana Passenta, dlatego czujemy się w obowiązku napisać kilka słów.

Jak sam się kiedyś wyraził (bądź napisał w jednym z felietonów), ludzie z jego pokolenia wynieśli z dzieciństwa „kindersztubę”, dzięki której wiedzieli co wypada, a co nie. Jak się zachować, by wstydu nie przynieść sobie i bliskim.

Oczywiście warunkiem podstawowym jest posiadanie świadomości istnienia „poczucia wstydu”, czego deficyt jest w dzisiejszych czasach aż nadto odczuwalny.

I faktycznie Pan Daniel tą kindersztubę miał.

Nasza, tak często wyrażana pretensja do Pana Redaktora wiązała się z tym, że uważamy, iż tacy jak on ludzie mają potencjał by łączyć, a niestety przyczyniają się do podziałów. I nie zmienia tego fakt, iż w swoim mniemaniu robią i mówią to, co dokładnie należy robić i mówić.

Załóżmy, że jak twierdzi wielu ludzi stojących na świeczniku przed 2015 r. (dziennikarze, publicyści, artyści, aktorzy itp.) wyborca PiS to cham (bez cudzysłowia).

Nie ma problemu, gdy chamy są w mniejszości. Z przykrością, ugruntowaną empirią całego życia, stwierdzamy, że cham zachowuje się jak trzeba tylko gdy się boi, w myśl zasady, że „Cham nie zrozumie, dopóki się go nie pier…”.

Wszelkie oznaki kultury, dowcip i uśmiech, cham traktuje jako słabość.

Można jeszcze oczywiście omamić chama, co jeśli przyjmiemy za prawdziwą, powyższą charakterystykę elektoratu obecnej władzy, skutecznie działało przed 2015 r. Przecież znikąd się ów elektorat w roku wyborczym nie teleportował.

Podążając tym tokiem myślenia. Skoro zwolennicy partii J.Kaczyńskiego stali się większością aktywnych wyborców, trzeba znaleźć inny sposób przeciągnięcia ich na swoją stronę. Wszak „pierd… w łeb” większość to niełatwa sprawa.

Okazywana przez „autorytety” względem tej grupy pogarda i wyższość tylko utwardza ich postawę, nawet jeśli owi wyborcy zaczną odczuwać jakieś negatywne efekty rządów swoich wybrańców.

Tak to działa. To proste, to banalne, to coś wykraczające poza skalę pojmowania takich ludzi jak niektórzy aktorzy, publicyści, wybitni satyrycy, jak Pan Ogórek, czy współcześni geniusze, bo za takiego uznajemy Pana Andrzeja Mleczko.

Przywołaliśmy dwa powyższe nazwiska nie bez przyczyny, pomimo iż nie stoją oni w pierwszym szeregu szerzących antypisowską „kulturę”, jak to robi np. Pani Janda. Tak nam się wydaje, bo do naszej bańki bardzo rzadko przedostają się jakieś wypowiedzi wspomnianych panów. Ich stanowisko jest jednak jasne i troszkę to boli, bo o inteligencji świadczy poczucie humoru, a tego w maxymalnej dawce obu panom odmówić nie sposób. Wybrali jednak drogę niezakłócania swojej bańki, w której im dobrze i jest to racjonalna, choć egoistyczna, postawa.

Wracając do Pana Passenta. Piętnował on w swoich felietonach różne nadużycia władzy i generalnie nie było wątpliwości, że obecną władzę uważa za „buractwo”.

Zdarzało mu się jednak zapraszać do rozmowy ludzi zbliżonych do drugiej strony barykady. W odróżnieniu od całej rzeszy „liberalnych” dziennikarzy, nie przerywał im chamsko by wytłumaczyć, jak mają odpowiadać na zadane pytanie. Po prostu pozwalał im się wypowiedzieć. Ta sztuka niemal już zanikła.

Nie przywiązywał przy tym wagi do wieku rozmówcy.

Taka postawa była nie do pomyślenia w przypadku niemal czczonej w niektórych środowiskach, zmarłej przed kilku laty Pani J.Paradowskiej, której Pan Passent był częstym gościem.

To było wręcz przykre, widząc jak Pani Janina zwraca się do młodszych dziennikarzy. Równymi sobie traktowała ludzi jak właśnie Pan Daniel, bądź Pan A.Szostkiewicz, już jednak Panu P.Wrońskiemu nie pomagał stojący za nim autorytet Gazety Wyborczej i aż przykro było czasem oglądać, jak jest traktowany. „Młodzież” pozbawiona takiego wsparcia miała jeszcze gorzej.

Taka postawa była obca Panu Passentowi, jednak my, może niesłusznie, domagaliśmy się czegoś więcej.

Mianowicie próby zrozumienia drugiej strony. To jest właśnie istota naszego zarzutu. Pan Passent, z racji na szacunek jakim się cieszył w swoim środowisku, mógł próbować ucywilizować dyskurs.

Czepialiśmy się, gdyż uważaliśmy go za kogoś lepszego niż całą rzeszę dziennikarzy i publicystów skupionych wokół Wyborczej, Polityki czy Newsweeka. Nie przyszło by nam do głowy, by względem nich kierować takie oczekiwania.

Toczy się „wojna” w naszej i każdej innej polityce i jak to na wojnie, najważniejsze jest rozpoznanie (i kasa oczywiście). Skoro więc po drugiej stronie tych chamów jest tak wielu, nie dadzą się oni łatwo pokonać, trzeba więc spróbować przeciągnąć ich część na swoją stronę.

By to było możliwe, należy zacząć od rozpoznania, od diagnozy takich, a nie innych postaw. To na początek.

Zabawne i smutne zarazem jest to, że dopiero po sześciu latach, w zeszłym roku pojawiły się w antypisowskim dziennikarskim mainstreamie otwarte głosy zwracające uwagę na ten fakt (Pana G.Sroczyńskiego nie liczymy. To ewenement).

Mamy tu na myśli pytania inne niż sugerujące odpowiedzi w stylu: „wyborcy PiS są głupi”. I odpowiedzi stawiające inne od przytoczonej diagnozy.

Wyobrażaliśmy sobie, że zamiast zapraszać oddalonych od siebie ideologicznie publicystów i pozwalać się im wypowiedzieć, Pan Passent z zaproszonymi gośćmi z własnej bańki, mógłby próbować rozpoznać źródła niezadowolenia społecznego przed 2015 r. i poszukać trzeciej drogi. Bez podziału na mądrych i głupich.

Tak. Brzmi jak utopia. Zwłaszcza teraz, gdy powrót D.Tuska zaorał na jakiś czas jakąkolwiek możliwość wytworzenia w społeczeństwie poczucia wspólnoty.

Tymczasem takich dziennikarzy/publicystów jak Pan Passent jest coraz mniej, a co gorsza, nie widać następców w „liberalnym” mainstreamie.

Zastanawiamy się, kto mógłby go zastąpić.

ps.

Mamy nieco wyrzutów sumienia. Wiemy, że Pan Passent czytał nasze o nim opinie, a poza charakterystyką w zakładce „Leksykon tygodnika „Polityka””, były one czepialskie.

Powtórzmy więc. Czepialiśmy się bo uważaliśmy go za uczciwszego od nieprzebranej rzeszy ludzi po jego stronie dziennikarsko-publicystycznej barykady.