Premier Morawicki jak Margaret Thatcher.

Redagujemy sobie niniejszy tekst i nagle spada na nas jak grom informacja: STRAJK ZAWIESZONY!

WOW!

Panie Premierze. Nieźle. M.Thatcher byłaby dumna.

Chyba.

Z jakiego powodu zestawiamy w tytule dwie tak odmienne, wydawałoby się, osoby.

Czy tylko nam przyszło do głowy takie skojarzenie?

Już tłumaczymy.

M.Thatcher w ostatnich latach jest jakby mniej hołubiona w mediach, podczas gdy w latach 90-ych i kawałku nowego tysiąclecia stawiana była za wzór rządzącym.

Z czym  tak najogólniej kojarzy się ś.p. Panią Premier Rządu Jej Królewskiej Mości?

Gdy przedrzemy się przez warstwę mało konkretnej wazeliny dotyczącej gospodarki wolnorynkowej, okaże się, że największym osiągnięciem Pani Thatcher było bezwzględne stłumienie strajku górników.

Oczywiście nie zamierzamy negować dokonania w postaci „liberalizacji” gospodarki w interesie bogatszej części społeczeństwa, w co (upraszczając) wpisywał się niesławny podatek pogłówny.

Przewidując problemy ze związkami górniczymi, Pani Premier wzmocniona ogromnym „sukcesem” jakim była zwycięska wojna o Falklandy (Wielka Brytania miała podobną szansę ją przegrać, jak USA obydwie wojny z Irakiem), skrupulatnie przygotowała „teren” pod starcie.

Gromadzono zapasy węgla, a mając w pamięci „krewkość” górników z minionych lat, szkolono oddziały policji do starć ze zorganizowanymi grupami.

Przygotowania się opłaciły. Najdłuższy w powojennej historii GB strajk złamano (PRL nieźle wówczas zarobiła na exporcie węgla).

Miasteczka i lokalne społeczności od dziesiątek, a może i ponad setki lat (wszak to ojczyzna rewolucji przemysłowej) żyjące z wydobycia węgla, wpędzono z dnia na dzień w nędzę.

Po latach, realia życia w brytyjskich, dwudziestowiecznych „slumsach”, stały się inspiracją dla wielu dzieł brytyjskiej kinematografii.

Londyńskie CITY nie krępowane przez liberalną Panią Premier mogło rozwinąć skrzydła, tworząc z Wielkiej Brytanii jeśli nie największą, to jedną z największych pralni pieniędzy, patrona rajów podatkowych i wszystkiego tego co ładnie nazwano „optymalizacją podatkową”.

Analogia z obecnym Premierem Polski jest taka, że tak jak M.Thatcher przeczołgała górników, łamiąc ich strajk, tak M.Morawiecki przeczołguje właśnie nauczycieli. Wydaje się, że Polski premier ma przy tym łatwiejszą robotę.

Podział sympatii w społeczeństwie względem strajkujących pokrywa się z grubsza z sympatiami politycznymi, a jej natężenie wzrasta wraz z natężeniem zaangażowania politycznego.

Tendencja jest jednak niekorzystna dla nauczycieli. Z oczywistych względów czas działa na ich niekorzyść, a niemała jest w społeczeństwie grupa postrzegająca zawód nauczyciela przez pryzmat dni wolnych.

Intrygujące jest to, że choć Premier GB wywodziła się z klasy średniej, była córką sklepikarza, to nie zawahała się uderzyć w robotników.

„Nasz” Premier, przez „niesympatyków” zwany „banksterem”, chociaż, co nie jest w tej branży regułą, stuprocentowy inteligent, toczy bój z grupą społeczną z oczywistych względów utożsamianą z inteligencją.

Walka ta jest nie mniej bezwzględna niż zmagania z górnikami przez Panią Thatcher.

Strategia „na przeczekanie” się opłaca. Niechęć do nauczycieli może nie rośnie lawinowo, ale na pewno nie zwiększa się poparcie dla strajku, co nie pozostawia złudzeń odnośnie tendencji.

Strajkujący nie zablokowali egzaminów gimnazjalnych i również w sprawie matur nie zajęli zdecydowanej postawy.

Tymczasem rząd przeprowadził popisową akcję.

Propozycja debaty na Stadionie Narodowym (to, przepraszamy za wyrażenie, po prostu robienie sobie jaj), jednak nie wzięcie w niej udziału przez strajkujących, daje stronie rządowej argument w postaci: „Chcieliśmy rozmawiać.”, „Strajkujący nie chcą dialogu.”. „Lekceważą przyszłość naszych dzieci.”, itp.

Trochę to przypomina manewr Premiera Tuska z 2009 r., gdy w odpowiedzi na żądanie debaty ze strony Solidarności i OPZZ w sprawie polskich stoczni, wyraził zgodę, po czym doprosił do niej dwa mniejsze związki. Dawało mu to m.in. możliwość rozgrywania różnic pomiędzy związkami i kierowania rozmowy na korzystne dla siebie tory, słowem, gry na swoim terenie.

Tak jak S. i OPZZ nie dały się wówczas wciągnąć w pułapkę, tak obecnie ZNP nie wchodzi na teren „wroga”. Propagandowo to jednak porażka.

Pisząc o „popisowej akcji” mamy jednak na myśli procedowaną dzisiaj ustawę. To nokaut dla strajku i Prezes Broniarz doskonale to rozumie, stąd błyskawiczna decyzja o zawieszeniu protestu.

Nauczyciele i tak nie zablokowaliby matury, a bierna postawa, czyli nie przeszkadzanie w jej przeprowadzeniu przez „łamistrajków” tylko pogorszyłaby odbiór społeczny protestu.

Wyobraźcie sobie Państwo co by się działo, gdyby, dopuszczeni do egzaminu dzięki ustawie PiS abiturienci napisali maturę ale nie miałby kto sprawdzać arkuszy z powodu strajku.

Praca maturalna nie może być sprawdzana przez dowolnego nauczyciela, a w sytuacji trwającego protestu nie byłoby możliwości zapewnić odpowiedniej ilości egzaminatorów.

Rodziców by coś trafiło…

Najnowsza, „expresowa” ustawa, w zarodku wręcz anihiluje czynnik „poświęcania” się nauczycieli. Odpadł bowiem argument: „Dla dobra uczniów, pomimo lekceważenia nas przez rząd i trudnych warunków życiowych, poświęcimy się i podejmiemy, ten ostatni raz, obowiązki klasyfikacyjne i egzaminacyjne”.

Przekaz płynący do społeczeństwa, a wynikający z zaistniałej sytuacji, jest taki, iż to dzięki rządowi przeprowadzono klasyfikację i egzaminy maturalne, co więcej, wbrew nauczycielom.

To oczywiście nieprawda ale kto by się wgryzał w szczegóły.

By, prawdopodobnie, nie przegrać wojny, Prezes Broniarz zdecydował się oddać pole w bitwie.

Konsekwencji w dłuższej perspektywie, poza niewątpliwym zmniejszeniem i tak niezbyt licznej grupy zwolenników PiS wśród nauczycieli, nie sposób ze stuprocentową pewnością przewidzieć.

Może się Państwu wydać, iż opisujemy tu całą sytuację bardzo bezdusznie, wręcz brutalnie i bez empatii, jednak sytuację w edukacji i sposoby jej zreformowania opisaliśmy we wcześniejszych artykułach.

Tymczasem strajk jest walką. I JEST CZYMŚ NORMALNYM. Jest zmaganiem z którego zwycięsko wyjdzie strona posiadająca potężniejszą broń.  Największą zaś siłę rażenia ma opinia publiczna.

Zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów.

Panu Broniarzowi wytyka się kontakty z liderami opozycji. Wydaje się, że w obliczu słabości SLD, tradycyjnego patrona, przynajmniej na jakiś czas ZNP związał się z PO (PO, gdyż coś czujemy, że to personalny sojusz z Grzegorzem Schetyną).

Z punktu widzenia tego ostatniego, strajk na jesieni, uciążliwy dla rodziców, ale nie przekreślający najbliższej przyszłości ich dzieci, mógłby zaowocować wzrostem niechęci do partii rządzącej, na finiszu kampanii.

Przy odrobinie szczęścia udałoby się nakierować złość rodziców na rząd, który przez tyle czasu nie zdołał rozwiązać problemu.

Obecnie Prezes Broniarz gra o wszystko. Nie przewidział „desperacji” rządu, i sytuacja przybiera dla niego formę „być albo nie być”. Jeśli PiS nie ustąpi, a opozycja nie wygra najbliższych wyborów parlamentarnych, prawdopodobnie jego wieloletnia karta szefa ZNP dobiegnie końca.

Związkowcom polecamy wybrać na szefa jakąś panią, najlepiej posiadającą kontakty międzynarodowe, której głos o „nieludzko traktowanych nauczycielach” poruszy opinię międzynarodową.

Ot taka mała „targowiczka”.