Jak Hołownia Szymon wzruszył Wojewódzkiego Kubę, czyli co nieco się wyjaśniło.
Krążą różne teorie na temat tego, kto stoi za kampanią Pana Hołowni. Oczywiście mniej więcej wiadomo. Cui bono?
Sytuacja zmieniła się o tyle, że niektórzy (patrz: cui bono) w obliczu słabości Kandydatki Kidawy głoszą, iż Kandydat Hołownia wyrasta na głównego rywala Prezydenta Dudy. Naszym zdaniem, jak na razie wyłącznie medialnie, gdyż sondaże w oparciu o które formułowana jest powyższa teza nie grzeszą wiarygodnością.
Jednak szum jaki się zrobił wokół Pana Szymona zasługuje na uwagę.
Ofensywa medialna TVN-owskiego prezentera jest dosyć intensywna i niewykluczone, iż wywołana w ten sposób presja rzeczywiście przełoży się na konkretne wyniki, jeśli elektorat Pani Kidawy zwątpi w jej szanse co, jak się wydaje, już ma miejsce. Nie pierwszy to raz gdy rzeczywistość dopasuje się do oczekiwań.
Byłby to ciekawy twist, wszak rolą Pana Hołowni było odciągnięcie od Prezydenta Dudy umiarkowanego, katolickiego elektoratu.
Hitem ostatnich dni był płacz Pana H. nad Konstytucją.
Ryzykowne posunięcie. Uśmiechamy się z zażenowaniem w przekonaniu, że to Panu H. powinno owo zażenowanie towarzyszyć.
Ktoś ze sztabu zakombinował, iż przyniesie to korzyść Kandydatowi Hołowni, a ta korzyść to oczywiście któraś ze stargetowanych grup elektoratu. Jedyna gromadka która przychodzi nam do głowy, w dodatku możliwa do podebrania obecnemu prezydentowi, to starsze, wrażliwe panie. Czy tak będzie? Pokazałoby to porządne badanie opinii z podziałem na grupy wiekowe i płeć.
Do pewnego stopnia zgadzamy się z Kandydatem H., iż nad Konstytucją III RP można zapłakać. Przepisy zgodnie z którymi „można ale nie trzeba”, „powinno się ale niekoniecznie musi” itp. sprawiają, że jej autorzy powinni przed Trybunałem Stanu zostać postawieni pod zarzutem paraliżu państwa, gdyby nie to, że ten organ jest kpiną. Dobitnie pokazały to jego dotychczasowe dzieje.
Jako się rzekło, występ był żenujący ale od czego mamy „ikony” które rozmiękczą przekaz drażniący, poza stargetowaną grupą, innych wyborców.
I tu wkracza na scenę Pan Kuba (forever young) Wojewódzki.
„Znam Go od wielu lat, nie znając prawie wcale… Nie wiem czy mnie przekonał. Na pewno mnie wzruszył”.
To jednoznaczne poparcie. Po prostu.
Gdyby słowa Pana W. faktycznie oddawały jego odczucia, oznaczałoby to, że wzruszył się nad Panem H., który się nad Konstytucja wzruszył, a więc dopuszcza możliwość, iż można się nad Konstytucją wzruszyć. Sorry ale to nie Ameryka (USA).
Niektórzy jak widać niczego się nie nauczyli z czasów kampanii B.Komorowskiego, gdy internautów uważano za idiotów. Pamiętamy i niżej przypomnimy, że Pan Kuba był częścią owej kampanii.
O ile płacz był skierowany do starszych, wrażliwych pań, to adresatem słów Pana W. jest jego widownia. Starsze, religijne panie nie oglądają raczej Wodzianki (wodzianek???).(1)
Tłumacząc słowa Pana Wojewódzkiego z Polskiego na nasze: „Wiecie Państwo, ja tam się nie mieszam ale Hołownia to uczciwy facet. Szczery i autentycznie zależy mu na… itd. itp.”
Wypowiedź Pana Kuby przez kilka dni atakowała nas z różnych portali, więc zasięg jest ale wszystko i tak zależy od tego, na ile postać Pana W. jest wiarygodna.
Dzięki tej „spontanicznej” wypowiedzi, obok zbioru „Pan Hołownia” stawiamy zbiór „Pan Wojewódzki” i na pierwszy rzut oka widać, iż otrzymujemy część wspólną. Przydałby się jeszcze trzeci „zbiór” by obraz był pełniejszy ale i tak zbliżyliśmy się do owego tajemniczego środowiska stojącego za Panem H.
Na trzeci element nie nadaje się żaden z zaprezentowanych przez Kandydata Hołownię sztabowców właśnie z tego powodu, że zostali zaprezentowani.
Pozwolimy sobie pociągnąć wątek Pana Wojewódzkiego, kierowani dość niskim pragnieniem, by on wiedział, że my wiemy, że on wie, że są ludzie którzy wiedzą.
Nieładnie byłoby z naszej strony twierdzić, iż Pan Kuba nie jest dowcipny czy błyskotliwy. W końcu jakie niby mamy do tego prawo?
Posłużmy się więc przykładem kogoś, kto z pewnością spełnia obydwa kryteria.
W dawnych czasach gdy jeszcze oglądaliśmy TV, pozycjonowaliśmy program Pana Wojewódzkiego pomiędzy talk-show Krzysztofa Ibisza (jakkolwiek się zwał), a „Wieczorem z wampirem” Wojciecha Jagielskiego, przy czym od tego ostatniego dzieliła go przepaść. Program Pana Jagielskiego to nasz wzorzec z Sevres, jeśli chodzi o sztukę prowadzenia talk-show w polskich realiach). Inteligentnie, błyskotliwie, zabawnie, a przy tym bez nadęcia i prostactwa. Wszystko tam było świetne i nie trzeba było wzbogacać programu dodatkami typu piersi Wodzianki. (Kilkukrotnie w tym tekście nawiązujemy do części ciała owej pani, gdyż uprzejmy Internet wrzucił nam kiedyś na pulpit fragment, bądź zapowiedź programu Pana W., w którym owa niewiasta swe „atrybuty” prezentowała).
To strasznie dawne czasy, ale nie przypominamy sobie, by Pan Jagielski robił to co Pan W., przynajmniej w czasach, gdy zdarzało nam się go oglądać, a mianowicie dzielić gości na tych, przed którymi wali się czołem w podłogę i resztę. Po jego rubryce w „Polityce” sądząc, jesteśmy pewni, iż nadal to robi.
Pan W. jest jaki jest. To nie zbrodnia oczywiście i nie jego wina, ale pozując na stojącego „ponad” czy „z boku” polskiego piekiełka, ze swoją niezbyt subtelną propagandą, jak najbardziej w nim tkwi. Po szyję. A to nie jest fajne.
Ustosunkowując się do oczywistego zarzutu, iż wysmarowujemy tu paszkwil, gdyż zazdrościmy Panu W. profitów, niniejszym informujemy, iż owszem, zazdrościmy ferrari czy czym tam Pan W. jeździ. Przyznajemy, że chcielibyśmy mieć te ileś set koni w garażu. Jednak im jesteśmy starsi przekonujemy się, iż są w życiu ważniejsze rzeczy niż fura i fotka z wypiętym obok dwudziestoletnim, czy coś koło tego, tyłkiem.
Nie mieliśmy do czynienia z talk-show Pana W. od co najmniej 10 lat, a i wcześniej zdarzało się to bardzo sporadycznie. Regularnie czytamy jednak „stronę” Pana Kuby w „Polityce”, a poza tym po prostu nie sposób nie wiedzieć co „gwiazda” robi, gdyż portale internetowe co i rusz nas o tym informują. Nachalnie.
W jednym z owych przedpotopowych odcinków, które zdarzyło się nam obejrzeć, gościem była Pani Dorota Rabczewska. Pewnie od tego czasu nie raz odwiedziła program, ale w tym akurat śpiewała piosenkę „Snem było życie…blablabla” itd. więc musiało to być naprawdę dawno.
Wiadomo, że tacy goście u takiego prowadzącego to wzajemna promocja, a częściej to gościom zależy bardziej, gdy np. wydają nową płytę.
Pan Kuba prowadził program z pozycji wyższości swojej osoby, robiąc aluzję, iż działalność artystyczna Pani Dody jest niewiele warta. Pani Doda jednak ma „jaja”. Nieźle kontratakowała i szkoda, że nie rozwinęła swojej riposty, iż przecież Pan W. gra na perkusji w jakimś zespole, a o sukcesach nie słychać. Pan W. jakby w ogóle owej uwagi nie usłyszał.
Ignorancję artystyczną Pana W. najlepiej było widać w programie Idol. Można było dostrzec zabawną zależność w ocenach wystawianych przez niego i ś.p. Pana Leszczyńskiego, jeśli recenzowali uczestnika programu przed lub po Pani Zapendowskiej. Nie wiemy na czym jeszcze Pani Zapendowska się zna, ale na muzyce niewątpliwie i nikt tego nie podważa.
Tak więc zdarzało się, że gdy któryś ze wspomnianych Panów skrytykował wykonawcę za warstwę wokalną, a wypowiadał się przed Panią Zapendowską, musiała ona prostować wypowiedź poprzednika.
Zawsze natomiast gdy „Panowie dwaj” wypowiadali się po koleżance z jury, ich zdanie pokrywało się z jej werdyktem.
Jest takie powiedzenie, że recenzentami/krytykami zostają ci, którzy sami nie potrafią w danej dziedzinie czegoś wartościowego stworzyć.
Portale wrzucają nam przed oczy fotki i tytuły czym Pan Kuba jeździ, co mówi i z kim się spotyka.
Brak informacji, by jakieś koncerty grał, więc zakładamy iż „kariera” muzyczna dobiegła końca.
Na jakiej więc podstawie krytykował kogoś, kto w tej właśnie dziedzinie osiągnął sukces.
Oczywiście wiadomo dlaczego. Show must go on, a poza tym trochę Pani Dorota sama sobie była winna swoim agresywnym „blondyniarskim” stylem, ale przyklejanie do niej, na podstawie medialnego wizerunku i jej „zadziorności” nieładnych łatek to tak, jakby komika na scenie, który rozśmiesza do łez widzów robieniem z siebie „idioty” za takiego uważać. To kreacja, to efekt ciężkiej pracy, inteligencji i kreatywności by stworzyć produkt, który nie tylko się sprzeda, ale da ludziom satysfakcję. Zawsze można przecież grzecznie siedzieć w kąciku.
Pani Doda zaśpiewała wspomnianą wcześniej piosenkę i „pozamiatała”. Czego by o niej nie mówić, ma GŁOS. Text nie był ani lepszy, ani gorszy niż inne popowe kawałki, ale GŁOS Pani Doda ma.
A jaki talent ma Pan W?
Dostał swoją szansę i ją wykorzystał, a to zawsze wymaga konsekwencji. Pan W. wyrobił sobie markę, wszak rozpoznawalność ma niezłą, ale jest tylko produktem. Cennym dla określonych grup, ale tylko produktem. Starannie pielęgnowany wizerunek i podtrzymywana uwaga mediów zapewnia owemu produktowi wypełnianie zadania, do którego został „stworzony”. Jest swego rodzaju narzędziem kontroli społecznej starającym się by „fani” płynęli tym samym korytem co on. W sensie pozytywnym można określić go jako element stabilizacji, ale jak pokazał 2015 r. owa stabilizacja nie odpowiadała większości aktywnych politycznie obywateli.
Młodzieżowy wizerunek Pana W. sugeruje, iż stargetowany jest na młodych odbiorców. Ponieważ jednak mało kto się dzisiaj godnie starzeje więc może i na starszych oddziałuje. Cóż… panienki i fury.
O tym, jak użyteczny jest Pan W. świadczy fakt, iż ani na chwilę nie zachwiała się jego pozycja po aferze z textami o pracujących w Polsce Ukrainkach.
Poświęcono M.Figurskiego. Tak to bywa. Kolega z programu nie był tak wyrazisty, tak użyteczny jak Pan W., więc „poleciał”. Pan W. po prostu nie ma konkurencji, a wykreowanie nowego idola z dnia na dzień to nie taka prosta sprawa.
Tylko coś bardzo, bardzo obyczajowego, mogłoby zakończyć jego karierę i sądzimy, że po „sprawie z Ukrainkami” ma tego świadomość.
Kto się nigdy nie „sprzedał” niech pierwszy rzuci kamieniem. Jeśli Państwo sięgacie po kamień, to zastanówcie się, czy nie zdarzyło wam się w czasie kariery postąpić zgodnie z „sugestią” szefa/szefowej, choć nie grało to z waszą koncepcją. Oczywiście można to sobie zracjonalizować na różne sposoby.
Paradoksalnie, demokracja bardziej niż inne ustroje sprzyja takiemu „handlowaniu”. Czym są koalicje i migracje polityków z partii do partii? W systemie autorytarnym i u jego gorszego krewniaka panuje względna stabilizacja, my i oni. W demokracji jest ciągły ruch, powstają stronnictwa, frakcje, grupy nacisku, a gdy okręt tonie, szczury na gwałt szukają miejsca na innym pokładzie.
Ładnie rzecz ujmując, istotą demokracji jest ścieranie się poglądów w publicznej debacie, by świadomi swych praw i obowiązków obywatele przy urnie wyborczej podjęli przemyślaną decyzję, kto będzie kształtował politykę państwa w najbliższych latach.
Po wyjściu z Matrixa powyższe zdanie brzmi następująco:
ogłupia się ludzi przy pomocy w tym celu wykreowanych bądź kupionych (niekoniecznie bezpośrednio i niekoniecznie za dobra materialne, a często autentycznie przekonanych o działaniu po „jasnej stronie”)”autorytetów”, „wzorców” i „celebrytów”, dzięki czemu narzuca się społeczeństwu określony system wartości wskazując, kto jest „be”, a kto „mniam”. Logiczną konsekwencją jest wniosek, iż w tak stworzonym systemie dominuje ta siła, która ma największy wpływ na środki przekazu, umożliwiające dotarcie do jak największej liczby odbiorców.
Sytuację może zmienić osiągnięcie masy krytycznej, którą jest moment, gdy płynąca na dół propaganda sukcesu traci swoją wiarygodność w obliczu realiów życia. Ludzie zaczynają wówczas działać oddolnie i tworzyć własne kanały komunikacji. Dotychczasowe autorytety tracą wiarygodność, a często popadają w śmieszność, gdy zauważywszy zmianę tendencji, zamiast dostrzec istotę problemu, wpadają w apokaliptyczne tony. Ot i mamy 2015 r.
Kupić oczywiście można również „całe” społeczeństwo, bo tym wszak jest 500+ ale akurat w tym przypadku zarówno z powodów ekonomicznych jak i społecznych, sprowadzanie kwestii owego świadczenia na ten poziom rozważań jest nieuczciwe.
Ileż razy słyszeliśmy z ust przedstawicieli różnych opcji, obecnych w danej chwili przy „korycie”, obok haseł „solidarności społecznej”, „społecznej gospodarki rynkowej” itp., iż TO PAŃSTWO JEST DLA OBYWATELA, A NIE OBYWATEL DLA PAŃSTWA. Trzeba było 25 lat wolnej Polski, by pierwszy raz się owo hasło zmaterializowało.
Wróćmy do Pana Kuby i faktu jego „sprzedaży”.
Gdzie leży granica, której przekroczenie zasługuje na potępienie? Wydaje się, iż punktem granicznym jest „krzywda” wyrządzona drugiej osobie. Tu pojawia się problem zdefiniowania owej „krzywdy”, a że to temat rzeka, odpuścimy sobie skupiając się na tym, co przed ową granicą pogardy się znajduje i jak można owe sprzedajne postawy zniuansować.
W innej sytuacji jest bezdzietny/a singiel/ka potrzebujący/a pieniędzy na błyskotki, a w innej rodzic, na którym ciąży obowiązek zadbania o przyszłość dzieci. Ideałami nie napełni się brzuchów.
Swego czasu zdewastowała nas intelektualnie fala dyskusji na temat Melani Trump. Jakaś wybitna polska „inteligentka” (nie mamy nawet ochoty przypominać sobie kto to był) napisała wówczas list otwarty w duchu: „Melania porzuć tego chama”.
Mniej więcej taka była narracja która przetoczyła się wówczas na temat D.Trumpa i jego rodziny.
Rozumiemy, że część kobiet nie chce mieć dzieci, a niektórym, choć je mają, nie zależy na ich przyszłości. Zapewne są i takie, które wolą niezależność, niż życie u boku milionera, nawet pomimo istnienia alternatywy w postaci rozwodu i sowitej „odprawy”.
Jesteśmy jednak pewni, iż większość kobiet, a i mężczyzn, woli nie pracować jeśli bez pracy ma zapewnione wygodne życie. Dzięki Trumpowi Melania do końca życia nie musi się przejmować co do garnka włożyć, a jedynie tym co na siebie, przy czym problem ten wynika nie z niedoboru, a nadmiaru. Jej dzieci uczą się w najlepszych szkołach, a ona może zaspokoić jakąś tam dozę próżności której, jak twierdzą niemądrzy ludzie, jakiś pierwiastek tkwi w każdej kobiecie.
Żeby nie było w mężczyznach też oczywiście. Kto nie lubi być chwalony, doceniany itp.
Trump jest chamem? A co to ją obchodzi. To samiec alfa, który musi się chwalić tym co ma. Melania to jego trofeum, a co robi się z trofeum. Dba o nie żeby błyszczało, gdyż w jego blasku się macho grzeje.
A może po prostu kocha męża?
Pan Wojewódzki nie ma rodziny, nieprawdaż? Gdyby miał, nie wątpimy, że „Internety” by nas o tym dawno poinformowały.
Zatem jego przypadek „sprzedaży” kwalifikujemy do działu „niskie pobudki”.
Szacunku się w ten sposób nie zdobędzie ale żal zawsze można ukoić jakąś nową błyskotką.
Czas najwyższy wytłumaczyć, w jaki to sposób Pan Wojewódzki się sprzedaje, żeby nie było że tylko obrażamy.
Wiecznie młody, buntownik, nonkonformista, wolny ptak, imprezowicz itp. To image Pana W.
Świetnie do tego imagu pasowało poparcie w wyborach prezydenckich w 2015 r. Pawła Kukiza. Pan Paweł, rockandrollowiec, bezkompromisowy, ostry w ocenach, piętnujący establishment, idealnie się nadawał dla poparcia przez Pana W. tym bardziej, że nie miał szans na zwycięstwo.
Wiadomo przecież, że B.Komorowski miał wygraną w kieszeni.
Panika, która zapanowała po pierwszej turze zaowocowała obecnością wyluzowanego (bez krawata) Prezydenta w programie pana Kuby. Idol „nastolatków” miał nawrócić młodych wyborców na właściwe tory, a Kukiz nagle stał się be i fuj.
Okazało się, że nie tylko zdobył znaczne poparcie, ale faktycznie chce zmienić rzeczywistość, której Pan Kuba jest jednym z głównych beneficjentów.
Picie z dzióbków z Prezydentem nie pomogło w reelekcji.
To powinno go skompromitować, obniżyć jego wiarygodność do zera. Oczywiście nie zmieniło się nic. Jak już wspomnieliśmy, pan Wojewódzki jest użyteczny.
Nie śledziliśmy sprawy, ale to jednoznaczne poparcie zaowocowało, oczywistymi przecież w tych okolicznościach, atakami na Pana Kubę.
M.in. zarzucono mu, że przyjaźni się z dziećmi D.Tuska.
Żeby było jasne. Dla nas to żadne obciążenie, bo czemu niby miałby się z nimi nie przyjaźnić.
O całej sprawie nie poinformowały nas „Internety”. Dowiedzieliśmy się o tym fakcie odwiedzając kogoś, kto jeszcze w tym czasie, w odróżnieniu od nas, telewizję oglądał.
Mignęła nam scena, w której Pan Wojewódzki się z faktu owej znajomości tłumaczył.
I ta scena pokazała dobitnie, jak bardzo jego wizerunek jest efektem marketingu.
W takiej sytuacji Pani Rabczewska by hardo, zadziornie, patrząc w oko kamery powiedziała: „A czemu nie?”, „Co wam do tego?”.
Tymczasem Pan W. się tłumaczył. Powiedział, co prawda, coś w stylu, „dlaczego ma się nie przyjaźnić”, ale przekaz był defensywny, nie było tego „pazura”, kpiącego uśmiechu, tonu głosu, mówiącego bardziej niż słowa, że jestem cool gość i możecie mi skoczyć.
Nie pamiętamy, czy ten fragment był na żywo, że go jakoś nie zmontowano. W każdym razie efekt był fatalny.
To nie jedyny raz gdy zauważyliśmy (jeszcze raz zaznaczamy, że nasze opinie dotyczą dość dawnych czasów), iż w defensywie pan Kuba „mięknie”.
W swojej cotygodniowej rubryce w „Polityce”, z pozycji „luzaka”, recenzuje Pan W. tzw. „osobowości” ze świata polityki i szeroko rozumianej kultury.
Zdarza się nam z nim zgodzić w przypadku co dziwniejszych okazów tzw. celebrytów, ale irytuje, bardzo, bardzo irytuje, gdy autor zarzuca komuś tendencyjność, brak obiektywności, upolitycznienie itp.
Do formułowania takich oskarżeń nie ma, a pozwalamy to sobie stwierdzić na podstawie powyższego textu, odpowiednich uprawnień.
Przypisy:
(1)Wiemy kto to Wodzianka (wodzianki?) bo swego czasu na portalach o jej (ich), niewątpliwie istotnych z punktu widzenia ludzkości losach, publikowano pasjonujące newsy.
Święta prawda z tą obyczajowością. Cham Niesiołowski przez lata funkcjonował w polityce, a tefałeny go promowały. I co? Dopiero za kiecki poleciał.
Wojewódzki – Sopot