Hymn pochwalny dla D.Tuska… albo coś w tym stylu, oraz w czym były Premier przewyższa R.Biedronia.

Hymn pochwalny dla D.Tuska… albo coś w tym stylu, oraz w czym były Premier przewyższa R.Biedronia.

I ty możesz napisać książkę.

Właśnie obieg po Redakcji zakończyła książka D.Tuska o zabawnym tytule „Szczerze”.

Westchnęliśmy z podziwem dowiadując się, iż Pan Donald jest na „Ty” z najważniejszymi politykami tego świata, gardzi propozycją przyjaźni ze strony przywódcy Arabii Saudyjskiej i strofuje D.Trumpa przy innych politykach.

Nie mniejszy podziw wzbudziły profetyczne zdolności Przewodniczącego który, a to tylko jeden z kilku przykładów, na pierwszy rzut oka domyślił się, że z M.Kijowskim coś jest nie tak.

Tkwiący w nas sentymentalny pierwiastek wzruszał się przy scenach rodzinnych i poddawał refleksji nad sensem życia przy wspomnieniach odchodzących przyjaciół.

Drżeliśmy z obawy o życie ukochanego pieska córki, którego po skonsumowaniu trutki na szczury uratowała tylko ofiarna akcja ratunkowa.

Pan Przewodniczący ujął nas swoją skromnością i otwartym podejściem do zwykłych ludzi, wzbudzając szacunek twardą postawą względem niegodziwych polityków.

Pozazdrościliśmy kondycji.

Wysokokulturalna część naszych osobowości z podziwem odnotowała literacki gust byłego premiera i umiłowanie malarstwa wielkich mistrzów, poparte wiedzą, którą tak łatwo udowodnić słowem pisanym.

Patriotyczną potrzebę zaspokoiliśmy jednością z autorem kibicującym zmaganiom Polaków na boiskach, za to bezgranicznym oburzeniem napawały nas opisy niszczycielskich działań J.Kaczyńskiego.

Jak widać z powyższego, ta książka jest dla każdego. (Wyszedł rym).

Dwa wnioski płyną z lektury dzieła Pana Tuska. Pierwszy to taki, a przecież to nie jest żadna niespodzianka, że nie jest on wybitnym intelektualistą. Prosimy nie traktować tych słów jako chęci obrażenia, D.Tusk jest inteligentnym i skutecznym politykiem, jednak intelektualistą, a już na pewno wybitnym z pewnością nie jest.

Dostajemy gdzieniegdzie wzmianki o rozmowach na tematy „wyższe”, ale żadnych przemyśleń na takowe tematy nie uświadczymy. Książka jest bardzo bezpieczna. Podąża koleinami poprawności i ani na piędź się nie wychyla w stronę jakiejkolwiek oryginalnej myśli. Po prostu „Ciepła woda w kranie”.

Autor jawi się jako postać bez skazy, a to wiąże się z drugim wnioskiem wypływającym z lektury. Naszym zdaniem, pierwotnym celem powstania tej książki było przygotowanie gruntu pod wybory prezydenckie.

Plan ten zarzucono, podobno w skutek nie dających pewności zwycięstwa sondaży, ale najwyraźniej uznano, iż żal dotychczas włożonej pracy, a publikacja może pomóc opozycji w czasie kampanii.

W rezultacie powstało coś w rodzaju laurkowego dziennika zawodowo-osobistego.

Pan Tusk prywatnie to idealny mąż i ojciec, a w sferze politycznej stuprocentowy mąż stanu.

Nie dowiemy się za dużo o kulisach wielkiej polityki. Jest nieco prywatnych rozmów, ale pomijając drobne detale, wszystko to znamy z przekazów medialnych.

Jest też sposobem „młotkowym” podane kogo lubić wypada, a kogo nie.

Dla kogo jest ta książka? Oczywiście środowisko dziennikarskie ją przeczytało z obowiązku. Przeczytała też spora grupa wyborców opozycji, zwłaszcza tych którzy, słusznie lub nie, uważają się za inteligentów, a autora za swojego guru.

PiSowski elektorat raczej jej nie tknie. Zresztą czego by D.Tusk nie napisał, nie przekona ich do siebie, a takich starań bynajmniej nie czyni.

Jak licznie po książkę sięgną wahający się w swoich politycznych decyzjach? Trudno powiedzieć.

W tej sytuacji „Szczerze” może jedynie przyczynić się do podtrzymania mitu „białego konia” wśród PO-wskiego elektoratu, poprzez zaaplikowanie mu dumą napawającej pigułki sentymentalno-emocjonalnej, wzmacniającej przekonanie o wyjątkowości swojej oraz wodza.

Żadnych głębszych przemyśleń dotyczących spraw globalnych. Dostajemy tylko powielanie stereotypowych poglądów głoszonych w mainstreamowych mediach.

Gospodarka w tej książce nie istnieje. Toczone w ostatnich latach debaty na temat kryzysu ekonomicznego modelu świata zachodniego tu są nieobecne, choć jest kilka zgrabnych zdań odnośnie Chin.

Są niewielkie pretensje do A.Merkel za kryzys migracyjny, ale o prawdziwych źródłach tego kryzysu ani słowa zarówno w odniesieniu do krajów azjatyckich, jak i afrykańskich.

Wszystko i tak sprowadza się do jednego. Tusk jest cacy, Kaczyński jest be.

I jeszcze jedno. Po takiej laurce nie ma opcji żeby Radosław Sikorski nie kochał autora. Taki sojusznik przyda się z pewnością, gdy Pan Przewodniczący zapragnie wrócić. Biorąc zaś pod uwagę szanowną małżonkę Pana Sikorskiego, to ich dwoje jest jak innych pięcioro.

D.Tusk + Komisja ds. afery Amber Gold = szok.

Najbardziej wstrząsającym dla nas wydarzeniem roku 2019, pomijamy zabójstwo P.Adamowicza, gdyż to całkiem inny obszar, było przesłuchanie Donalda Tuska przed komisją sejmową badającą sprawę Amber Gold.

To było straszne. Gdybyśmy głosowali na PiS byłoby nam autentycznie wstyd za naszych przedstawicieli.

Nawet Pani M.Wasserman, w przypadku której merytoryczność wydawała nam się oczywistą sprawą, zachowywała się w sposób… nawet nie wiemy jak to określić.

Jedyne wyjaśnienie jakie znajdujemy na prezentowaną przez przedstawicieli PiS postawę jest takie, iż ich niechęć do Tuska ma wymiar głęboko emocjonalny, uniemożliwiający merytoryczną wymianę zdań.

Donald Tusk przeczołgał komisję. Uwagi które padały ze strony posłów PiS typu: „Damski boxer”, „Niech Pan powie jako ojciec”, czy coś w tym stylu… to było straszne.

Niskich lotów taka polityka, ale celem Komisji ds. Amber Gold było pogrążenie D.Tuska, bazujące na pracy jego syna dla „złotej” firmy.

Cóż… Nie sądzimy by miał z tym coś wspólnego.

Właściciele AG chcieli po prostu wkupić się w łaski premiera, zatrudniając jego syna.

To podobny mechanizm jak ten, z którym mieliśmy do czynienia w przypadku GetBack, gdy przez ojca tym razem, właściciel firmy windykacyjnej chciał dotrzeć do premiera.

Podczas nieco późniejszego przesłuchania przed komisją ds. luki w podatku VAT, D.Tusk dostosował się już do ogólnego poziomu, dzięki czemu otrzymaliśmy wyrównaną nawalankę.

Pozwolimy sobie nieco złośliwie nadmienić, iż wiemy o tylko jednej znanej postaci która, tak jak to zadeklarował były Premier podczas przesłuchania przed komisją AG, również nie pomogła swojemu synowi. Mianowicie J.Stalin odmówił pomocy potomkowi przebywającemu w niemieckiej niewoli.

Paskudne skojarzenie, więc żeby było symetrycznie to przywalimy i w drugą stronę w tym duchu.

Jako pierwsza prof. E.Łętowska wskazała, iż tzw. „ustawa o koronawirusie” ogranicza prawa i wolności zawarte w Konstytucji i nadaje władzy nadzwyczajne uprawnienia, które mogą zostać wykorzystane w nieładny sposób.

Oczywiście nie porównujemy tu nikogo do nazistów, ale władza Hitlera opierała się na jednej ustawie, nadającej mu nadzwyczajne uprawnienia. Konstytucja Republiki Weimarskiej nigdy nie została zniesiona.

Po uchwaleniu wspomnianej ustawy, następnego dnia naziści przystąpili do bezwzględnej rozprawy z opozycją.(1)

Zwycięzca jest jeden. A imię jego…

Faktem jest, iż postać byłego premiera polaryzuje Polskę i wzbudza emocje, więc nie wszyscy przyklasną stwierdzeniu, iż jeden jest, póki co, zwycięzca w III RP.

A jest nim oczywiście Donald Tusk.

Jeśli przejrzycie Państwo katalog postaci ostatniego trzydziestolecia, które odgrywały w tym czasie większą bądź mniejszą rolę, to żadna z nich, poza wspomnianym, nie znajduje się nadal „na świeczniku”.

Jest oczywiście pretendent, któremu pomimo, iż w Polsce jest niekwestionowanym numerem jeden, do pełni sukcesu brakuje ostatecznego zwycięstwa w bezpośrednim starciu z aktualnym mistrzem.

Jerzy Buzek ma się dobrze, co swoją drogą jest fenomenem biorąc pod uwagę jego premierowski dorobek, a gdybyśmy wierzyli w teorie spiskowe, to moglibyśmy sformułować pewną brzydką hipotezę, powiązaną z jedną z reform i tłumaczącą zaszczyty spływające na prof. Buzka w UE.

Zdecydowanie jednak nie jest on Postacią pierwszoplanową.

Lech Wałęsa za każdym razem gdy otworzy usta nieustannie się pogrąża.

Leszek Miller przekombinował jak tylko można było przekombinować, wystawiając Panią Ogórek.

Ktoś wie dlaczego jest nadal zapraszany w roli komentatora wydarzeń politycznych?

Podobnie jak doradcy byłego Prezydenta B.Komorowskiego, którzy przecież pokazali że nic nie rozumieją z otaczającego ich świata.

Ktoś jeszcze? Nie bardzo.

Mistrz póki co unika bezpośredniego starcia z pretendentem, całkiem rozsądnie pragnąc uprzednio zapewnić sobie solidną przewagę.

Graj na siebie, a wygrasz.

Platforma Obywatelska po odsunięciu PiS od władzy spijała śmietankę i zapuściła brzuszek tak znaczny, że po wysłuchaniu przed chwilą (29.02.2020r.) przemówienia kandydatki na prezydenta Pani Kidawy-B. widzimy, że po pięciu latach na diecie nadal PO się owego brzuszka nie pozbyła.

To jednak nie dotyczy D.Tuska. Jak mało kto, wiedział kiedy zejść ze sceny… na scenę wyżej.

Wygrywał wszystko co miał do wygrania, a gdy porażka się zbliżała, choć nikt jeszcze wówczas nie mógł z pewnością jej przewidzieć, ewakuował się trampoliną w górę. W ten sposób późniejsze porażki Platformy bezpośrednio go nie obciążają, pomimo oczywistego związku.

Roman Giertych wycofał się z tych słów, jednak zawsze przyznawaliśmy rację jego stwierdzeniu, iż D.Tusk to „ciamciaramcia.”

Z tym zastrzeżeniem, że określenie to dotyczy Pana Premiera sprzed roku 2007 i wyłącznie w odniesieniu do polityki krajowej.

Wewnątrzpartyjnie grał bowiem niezwykle skutecznie.

Tak zręcznie eliminował konkurencję, iż rywale sami odchodzili z partii, co kontrastowało z odgórnie usuwanymi członkami PiS.

Nadal jednak w społecznym odczuciu był chłopcem, który w krótkich spodenkach gania za piłką.

To się zmieniło po 2007 r.

Można powiedzieć iż przestał popełniać błędy, z tym jednak zastrzeżeniem, iż dysponował nieograniczonym wsparciem ze strony mediów, które w innych okolicznościach dworowałyby sobie z niejednej jego wypowiedzi.

Jest niewątpliwie pracowitym człowiekiem, przynajmniej jeśli chodzi o własną osobę. Obiecał że się nauczy w expresowym tempie języka angielskiego i to uczynił. Pracowitość na rzecz ogółu… cóż. Choć rzeczywiście całkiem często lepiej nic nie robić, by nie zepsuć tego co dobre, to krążył swego czasu całkiem zabawny dowcip, „Dlaczego D.Tusk wstaje tak wcześnie? Żeby móc dłużej nic nie robić.”

Z pewnością każdy pamięta reformę podnoszącą wiek emerytalny, ale już nad kolejną większą reformą z czasów premierostwa Tuska trzeba się chwilę zastanowić.

Nie dziwi to biorąc pod uwagę, iż zwrot o polityce „Ciepłej wody w kranie” nie wziął się znikąd i dobrze oddawał satysfakcjonującą władzę stagnację która zapanowała po przejęciu władzy przez PO.

Ach! Jakże nasza obiektywna i pluralistyczna krew buzuje na wspomnienie czasu, gdy już nie tylko tradycyjne media, ale także Onet, przez dwa lata po utracie władzy przez PiS nadal waliły co dzień w Kaczyńskich i środowiska z nimi związane.

Dwa lata, i prawie żadnych informacji o tym co robi rząd.

Platforma miała wszystko, więc czego chcieć więcej. Gdzieś na dole tliło się niezadowolenie, ale gdy wybuchło, jego owoce zbierali już następcy D.Tuska.

Media to najważniejszy czynnik stojący za przemianą w 2007 r. D.Tuska w… męża stanu, bo tak właśnie postrzegają go jego zwolennicy (wyznawcy?).

Czy Tusk jest „mężem stanu”?

Termin ten, oznaczający „wybitnego polityka lub dyplomatę” ma wydźwięk jednoznacznie pozytywny, a „wybitność” należy rozumieć w sensie przeprowadzania zmian w obszarze polityki, którą się dana osoba zajmuje.

Problem polega na tym, iż D.Tusk gra na siebie. I niezaprzeczalnie robi to skutecznie, a polityk ma być skuteczny,  jego celem jest w końcu zdobycie i utrzymanie władzy. Oczywiście można powiedzieć, iż grając na siebie grał dla Polski, gdyż wystąpiła/występuje zbieżność interesów.

Z pewnością około połowa Polaków z taką tezą się nie zgodzi, a nieco mniejsza grupa takiej tezie przyklaśnie.

Faktem jest, iż D.Tusk reprezentuje określoną siłę. Ta siła to ludzie gotowi go wspierać z racji na poczucie dzielenia wartości, czy raczej emocji.

Jest rozpoznawalny na świecie i potrafi być hmmm… uroczy. Mówiąc nieco potocznie, ma bajer, a ów bajer w epoce mass mediów sprawdza się lepiej niż intelekt.

My terminu „mąż stanu” wolimy używać w odniesieniu do polityków, którzy już zakończyli karierę, a którzy swoją działalnością zasłużyli na takie miano.

Wszystko więc jeszcze przed Panem DT.

Media. Czyli jak z mądrego zrobić głupka i na odwrót.

Szok jakim było zwycięstwo PiS w 2005 r. spowodował, iż media porzuciły pozory obiektywności i zdecydowanie postawiły na jedną kartę.

Kartą tą był D.Tusk, a jego pozycję budowano na zasadzie przeciwieństwa względem braci Kaczyńskich.

Łatwo było medialnie przeciwstawić sobie te siły. Kaczyńscy mieli swój profesorski ton, a Tusk miał bajer.

Co z tego zestawienia wypada lepiej w mediach?

Oczywiście można zmontować materiał tak, że intelekt obnaży miałkość bajeru, ale nie to było akurat celem mediów.

Przypominamy kolejny raz i będziemy przypominać różne „drobiazgi” ale niemal co dzień zadziwia nas ludzka niepamięć.

Podczas debaty prezydenckiej Tusk-Kaczyński, kandydat PO zadał konkurentowi pytanie o ceny podstawowych produktów spożywczych. To była tak prosta, tak nieskomplikowane, tak skrajnie populistyczna i tak diabelnie sprawna zagrywka. J.Kaczyński po profesorsku próbował odpowiedzieć. A przecież już sama konstrukcja takiego pytania, jeśli nie przećwiczyło się wcześniej płynnej odpowiedzi, uniemożliwiała składną ripostę.

Gdy D.Tusk próbował w podobny sposób podejść A.Kwaśniewskiego, równie dobrego co on bajeranta (to nie jest obraźliwe określenie, chodzi o coś na kształt błyskotliwości), szczegółowym pytaniem o procedurę zakładania firmy, został zrugany za wymaganie od  lidera politycznego takiej wiedzy.

I miał tutaj A.Kwaśniewski rację. Pytanie Tuska to była skrajna demagogia, niemniej niewygodna dla oponenta i trzeba przyznać byłemu prezydentowi, iż zgrabnie wymknął się z zasadzki. Jeśli koś nie przygotował sobie wcześniej płynnego opisu procedury zakładania firmy, to próba odpowiedzi byłaby diabelnie niemedialnym stękaniem.

Tymczasem dziennikarskie (brzydkie słowo) prześcigały się w zachwytach.

I tak to właśnie wyglądało, że D.Tusk był głaskany i cmokany, w odróżnieniu od butowanych Kaczyńskich.

Zasadą na tym portalu jest, iż nie używamy wulgaryzmów więc prosimy Państwa o przywołanie w myślach najpaskudniejszych określeń i przyjęcie, iż to właśnie myślimy o TVN 24 i ludziach, którzy opracowywali tam materiały jak ten, o którym teraz napiszemy.

Ś.p. Prezydent L.Kaczyński podczas jakiegoś wystąpienia użył określenia „Stany Zjednoczone Ameryki Północnej”.

Przez kilka kolejnych dni na antenie TVN 24 komentatorzy i „experci” na podstawie powyżej przytoczonych słów robili z prezydenta głupka. A w nas się gotowało.

D.Tusk by powiedział Ameryka. I wszyscy klaskali by uszami. Bajer plus przychylność mediów.

L.Kaczyński był intelektualistą i jego wystąpienia to były profesorskie wykłady, które najlepiej wybrzmiewają na uczelnianych salach.

Ludzie oczytani chcą być możliwie precyzyjni, stąd szukają kompromisu pomiędzy ograniczeniami czasowymi i uniknięciem zanudzenia słuchaczy, a sformułowaniem wypowiedzi maksymalnie precyzyjnie, na ile pozwalają na to okoliczności.

Stąd „Stany Zjednoczone Ameryki Północnej”.

Co to znaczy Ameryka? Oczywiście z kontekstu zawsze(?) wiadomo jeśli chodzi o USA, jednak Ameryka to przecież kontynent, i to nie jeden.

A rozróżnia się jeszcze i Środkową.

Mógł powiedzieć Stany Zjednoczone. Tylko że USA to nie jedyne stany zjednoczone, a żeby nie szukać za daleko, to sąsiadujący z USA Meksyk to właśnie przykład takiego państwa. Meksykańskie Stany Zjednoczone. W dodatku też w Ameryce.

Tak więc TVN 24, z czegoś co powinno być cenione, z precyzji języka wynikającej z wiedzy, uczynił obiekt kpin. Z cnoty uczyniono występek.

I dlatego wszystkich którzy przyłożyli do tego, jak i podobnych akcji rękę, uważamy za skończonych… (tu proszę wstawić wulgaryzmy).

Oczywiście można powiedzieć, że ten przykład to taki nieistotny drobiazg. To nic nie znaczące wydarzenie.

Ale pokazuje ono bardzo wiele, a przede wszystkim poziom pewnych ludzi z których wielu pławi się w świetle fleszy.

Naturalnie w tym samym czasie spijano każde słowo płynące z ust D.Tuska.

„There can be only one”

Kiedy więc możemy spodziewać się ostatecznego starcia, które pozwoli wyłonić zwycięzcę ostatniego trzydziestolecia?

Szansą mogły być najbliższe wybory, jednak D.Tusk nie zdecydował się kandydować i wiele czynników przemawiało za takim krokiem.

Nie mając pewności wygranej, a będąc w swoim mniemaniu, w co nie wątpimy i może nawet jest to zgodne z prawdą, politykiem światowego formatu, ryzykowałby blamaż przegrywając na krajowym podwórku personalne wybory.

Wydaje się, iż w czasie kolejnej prezydenckiej elekcji sytuacja w Polsce będzie znacznie różnić się od obecnej i wówczas rzeczywiście będzie mógł wjechać na prezydencki urząd na owym „białym koniu”, na co niektórzy liczyli w tym roku.

Napompowany oczekiwaniami balon pękł podczas przemówienia D.Tuska w Gdańsku z okazji obchodów rocznicy 4 czerwca. Po ich zakończeniu rozszedł się po opozycyjnych mediach jęk zawodu i słowa krytyki pod adresem byłego premiera.

Tymczasem obiektywnie patrząc to było bardzo dobre przemówienie w klimacie: nie ma co płakać, trzeba się wziąć do roboty. Nikt za was tego nie zrobi.

Konkretne, z nieprzesadnymi dygresjami. Pozytywnie odróżniało się od tego co wygłaszali inni mówcy.

Lechowi Wałęsie szło nie najgorzej, dopóki nie przeszedł do omawiania swoich żalów.

Pani Dulkiewicz z kolei ma taki specyficzny sposób mówienia, który wybitnie pasuje do akademickiej sali, do boju jednak nie zagrzeje.

Tusk zaś, choć ewidentnie przyjmuje rolę mentora, wypowiada słowa naturalnie. Nie ma tego poczucia sztuczności obecnego choćby u Pani Prezydent Gdańska.

Przed kilkoma dniami słuchaliśmy wystąpienia D.Tuska w Białymstoku.

Gdybyśmy nie pamiętali tej pychy, tej pogardy, jaką środowiska zależne od Tuska okazywały przez tyle lat ludziom o odmiennych poglądach, to pewnie dołączylibyśmy do wyznawców.

Jednak pamiętamy, że premier z Platformy nie studził nastrojów. Nie powstrzymywał chamstwa w swoich szeregach. Na rękę była mu działalność podłych ludzi, szkalujących innych słowami, które jemu, aspirującemu do miana ojca narodu, nie wypadało formułować, pomimo ich dehumanizacyjnej użyteczności

Patrząc na merytoryczną stronę aktualnych wystąpień D.Tuska, jest to inny człowiek niż ten sprzed „emigracji” z Polski. Z drugiej strony, nie uczestnicząc w walce o stanowiska, nie musi swego wrodzonego bajeru nasączać różnymi zadziwiającymi nas niegdyś sformułowaniami, na czym korzysta rzeczowość wywodu.

Podobnie jak w Gdańsku, tak w Białymstoku występował z pozycji mentora. Dla zwolenników to zaleta, dla niezdecydowanych niekoniecznie. Kto w końcu lubi być pouczany?

Czy jego uderzające w PiS słowa odniosą szerszy skutek? Wiadomo, że zachwycają się ci, których zachwytów można było oczekiwać. A masy? Większość ludzi kieruje się emocjami, nie logiką. Podobno wszyscy.

Uważa się, że im dalej od centrów miast, tym bardziej D.Tusk kojarzy się z czasami, gdy oficjalny przekaz brzmiał: „jest fajnie” podczas gdy ludzie zadawali sobie pytanie: „skoro jest fajnie, to czemu jest tak niefajnie”. Na poziomie emocjonalnym wzmacnianym 500+.

Cóż. Jeśli zdrowie Panu Prezesowi będzie dopisywało (prawda że wszyscy wiemy o którego Prezesa chodzi) to prędzej czy później dojdzie do starcia, które definitywnie wyłoni zwycięzcę III RP.

W czym Pan Tusk jest lepszy od Pana Biedronia?

Niewykluczone, że w innych rzeczach też, ale na pewno jeśli chodzi o pisanie książki. No, przyznajemy, że w przypadku szefa „Wiosny” to wywiad rzeka, ale w zasadzie pod względem zawartości i w pewnym sensie formy, pomijając oczywisty fakt, iż padają pytania, różnica jest niewielka. W końcu Pan Robert opowiada o sobie, podobnie jak to czyni Pan Donald w „Szczerze”.

Od pierwszych słów rozpoczynających wywiad z Panem Biedroniem uderzyła nas sztuczność. Dosłownie od pierwszych słów, czyli czegoś, co miało być swobodnym zagajeniem rozmowy.

Jeśli ta książka jest zapisem „nieustawionej” rozmowy, to my jesteśmy stadem pingwinów.

Książkę Donalda Tuska przeczytaliśmy całą nie cierpiąc specjalnie katuszy. Przy „Pod prąd” wymiękliśmy. Choć Przewodniczący bynajmniej nie unika podobnych zabiegów, to ilość wtrętów mających pokazać, jaki R.Biedroń jest mądry, oczytany i jak wielką ma wiedzę o świecie przekroczyła czerwoną skalę na naszych licznikach ściemy.

Co ciekawie, najbardziej autentycznie i szczerze brzmiał, gdy padły pytania o sferę seksualną.

Ale i tak odpuściliśmy sobie resztę. Czas to pieniądz i trzeba nim rozsądnie dysponować.

Przypisy:

(1) Dla ścisłości. Terror towarzyszył całej karierze politycznej A.Hitlera, gdy tylko powstało użyteczne w tym względzie narzędzie w postaci SA. Terror w świetle prawa zaczął się po pożarze Reichstagu, wraz z pierwszą ustawą nadającą nadzwyczajne uprawnienia władzy wykonawczej, a praktycznie samodzielną władzę A.Hitlera usankcjonowała nieco późniejsza „Ustawa o pełnomocnictwach”.

6 Replies to “Hymn pochwalny dla D.Tuska… albo coś w tym stylu, oraz w czym były Premier przewyższa R.Biedronia.”

    • iza

      Zależy ile Kaczynski jeszcze pozyje. Dla Tuska prezydentura to jednak bylo by cos. Nie zwienczenie kariery ale liczace sie stanowisko przed kolejna trampolina np. ONZ.

  1. Bibliotekarjka

    komu by się chciało te głupoty czytać.
    Tusk, Biedroń, to samo.
    Chociaż nie do końmca. Żona Wałęsy napisała książkę, żona Tuska napisała książkę, czekamy na książkę męża Biedronia 🙂

  2. Komentator

    Tusk jest skończony. To jeszcze nie poziom Wałęsy ale powoli w tą stronę zmierza.

Komentarze są wyłączone.