Czego by nie powiedzieć o Zjednoczonej Prawicy faktem jest, że po raz pierwszy w III RP, w wyborach do krajowego Parlamentu, frekwencja wyborcza niemal zrównała się z rekordowym wynikiem z roku 1989.
Jeszcze lepiej sprawa wygląda w przypadku wyborów samorządowych z 2018 r. gdzie historyczny wynik jest bezdyskusyjny.
Czy z uwagi na fakt, iż fundamentem demokracji jest masowy udział społeczeństwa w wyborach, nie jest to triumf demokracji?
Największym zaskoczeniem, które wiązało się z elekcjami roku 2019 było obalenie tezy, iż wyższa frekwencja sprzyja przeciwnikom PiS.
To była niespodzianka i dla nas, chociaż po fakcie, śladem ekonomistów, którzy zawsze potrafią wyjaśnić co było, nie potrafiąc tego wcześniej przewidzieć, obecnie sprawa wydaje się oczywista.
Każda partia posiada twardy elektorat. To ludzie, którzy zawsze pójdą zagłosować na nią i musi się naprawdę wydarzyć trzęsienie ziemi, by zmienili oni swoje polityczne predyspozycje. Oczywiście twardość twardości nierówna.
O tym, czy pozostali wyborcy ruszą swoje tyłki do urn, decyduje wzmożenie na podłożu politycznym, bądź ekonomicznym.
Wzmożenie polityczne świetnie było widać w wyborach 2007 r.
Wydawało się, iż PiS rozbił bank. Przejął elektoraty Samoobrony i LPR, dzięki czemu uzyskał lepszy wynik wyborczy niż dwa lata wcześniej.
Niektórzy wyeliminowanie A.Leppera i R.Giertycha z polityki uznali wówczas za jednoznacznie pozytywne dokonanie braci Kaczyńskich.
Ponieważ jednak Prawo i Sprawiedliwość stało się partią obciachu, a zwolennicy tej partii powszechnie spotykali się z pogardą i nienawiścią, mało kto miał odwagę powiedzieć to publicznie.
Skrócenie kadencji okazało się błędem, wobec skoordynowanej akcji anty-PiS.
W rezultacie, przed lokalami wyborczymi ustawiały się kolejki wyborców pragnących, z głębokim wewnętrznym przekonaniem, powstrzymać partię Kaczyńskich.
Skok frekwencji roku 2007 (53,88%) był wynikiem wzmożenia politycznego, które w kolejnych wyborach (48,92% w 2011 r.) wyraźnie opadło, by w 2015 r. podskoczyć nieco, choć bez rewelacji (50,92%.).
Porównywalna frekwencja zdaje się wskazywać, że w powyższych przypadkach miały miejsce przesunięcia wewnątrz elektoratów. Potwierdzają to liczne głosy ludzi rozczarowanych rządami PO-PSL.
Imponujące 61,74% z wyborów 2019 r. w oczywisty sposób wskazuje, iż uaktywnili się obywatelsko ludzie, którzy nigdy do tej pory nie brali udziału w wyborach.
Tylko dlaczego to Zjednoczona Prawica uzyskała najwięcej głosów, skoro rosnąca frekwencja miała działać na jej niekorzyść?
Znużenie ośmiolatką finiszującą ośmiorniczkami przyprawionymi poczuciem niefajności, stojącym w opozycji do słów polityków koalicji rządzącej sprawiło, iż w 2015 r. o wynikach wyborów zadecydował przepływ części elektoratu z PO i PSL do partii J.Kaczyńskiego.
Oczywiście można rozwadniać zagadnienie mówiąc, iż wyborcy PO-PSL zostali w domu (frekwencja temu przeczy), że jakąś rolę odegrali po raz pierwszy uprawnieni do głosowania, że kupiono dotychczas biernych wyborców (mieliby nagle zacząć wierzyć w obietnice wyborcze?).
Po wyborach pojawiło się wiele głosów przyznających, iż głosując na PiS, pokazali w ten sposób palec, TEN PALEC, rządom PO-PSL. Byli to ludzie zarówno ze środowisk centrowych (cokolwiek to znaczy) jak i lewicowych.
Ciekawostka. Ktoś jeszcze pamięta, że Józef Oleksy w 2005 r. głosował na PiS? Choć był później zaskoczony wynikiem wyborów.
Czego się jednak nie spodziewaliśmy, transfer elektoratu objął też jakąś część PO-wskiego betonu, co uzmysłowiła nam relacja naszej redakcyjnej koleżanki.
Jej bliscy krewni, starsze małżeństwo na emeryturze. Dobre emerytury, elegancki apartament w centrum, niezły samochód. Solidna klasa średnia.
Zagorzali zwolennicy PO, a raczej od zawsze przeciwnicy PiS, który był dla nich równoznaczny z T.Rydzykiem. Dosłownie. Na telewizorze TVN.
I oto podczas rozmowy na rodzinnej imprezie w 2016 r. nasza koleżanka słyszy z ich ust jakąś nieładną uwagę o PO.
Szok, więc zaczęła drążyć temat, czego efektem była informacja, iż w 2015 r. platformerscy krewni nie zagłosowali na PO.
Dlaczego?
Uchodźcy.
Powyższy przypadek wskazywałby, że antyuchodźcza polityka PiS nie mobilizowała biernego elektoratu, poprzez wzbudzenie w nim strachu przed „najeźdźcą” lecz podebrała aktywny konkurencji.
Jeśli jest to prawdą, to Grzegorz Schetyna trafnie zdiagnozował przynajmniej jedną z przyczyn porażki wyborczej. W konsekwencji próbował przyjąć narrację o pomaganiu uchodźcom w ich ojczyznach. W obliczu zmasowanej nawalanki ze strony m.in. najbardziej prominentnych dziennikarzy antypisowskich, musiał odrzucić tą, w zasadzie jedyną zdroworozsądkową, koncepcję.
Gwoli uczciwości należy wspomnieć, iż reprezentacyjne znaczenie powyżej opisanego małżeństwa osłabia fakt, iż z racji powiązań towarzyskich często odwiedzają oni Niemcy, i to stamtąd wynieśli ów negatywny stosunek do imigrantów z muzułmańskich krajów. Niemniej fakt, iż zagorzali POwcy nagle deklarują głosowanie na PiS daje do myślenia.
Frekwencja z 2019 r. ewidentnie pokazuje, iż do wyborów ruszyły osoby do tej pory nie biorące udziału w elekcjach.
O ile w przypadku wyborów z 2015 r. nie zgadzamy się z tezą, iż ludzie zostali kupieni, to w 2019 r. twierdzenie to jest całkiem wiarygodne.
Głosowanie w 2015 r. było przeciw PO, w 2019 r. w obronie PiS.
Frekwencja wskazuje (61,74%), iż głosować poszli ludzie, którzy do tej pory nie czuli takiej potrzeby, jednak w odsunięciu partii Kaczyńskiego widzieli zagrożenie dla korzyści które dzięki Zjednoczonej Prawicy odnieśli.
Może jakąś rolę odegrała zwykła wdzięczność?
Tak więc wyjaśnienie faktu, iż zwiększona frekwencja w 2019 r. okazała się sprzyjać Zjednoczonej Prawicy jest następujące:
Do urn ruszył elektorat do tej pory bierny, który poczuł się wzmożony, w tym przypadku ekonomicznie, do działania, tak jak w 2007 r. miał miejsce skok frekwencyjny elektoratu antypisowskiego, wzmożonego dla odmiany politycznie.
Tym samym nie da się jednoznacznie określić komu sprzyja zwiększona frekwencja. Zależy to od okoliczności.
Obecna sytuacja zdaje się wskazywać, iż mamy powtórkę z 2007 r. i ci, którym w innych okolicznościach nie chciało by się ruszyć do urn, tym razem zagłosują motywowani pragnieniem powstrzymania wprowadzanych przez PiS zmian.
Wśród naszych znajomych widzimy ten sam ogień obecny w nich w roku 2007. To nie jest grupa reprezentatywna dla Polski, tylko wielkomiejski, można powiedzieć tradycyjnie POwski elektorat. Jednak po ich aktywności na portalach społecznościowych widać, iż bardzo im zależy.
W dodatku tym razem potrafią nawet wyartykułować jakieś argumenty uzasadniające konieczność odsunięcia PiS od władzy inne niż ten, że „Kaczyński jest głupi”. Pozytyw tego jest taki, że wreszcie dyskusja z nimi zaczęła mieć jakiś sens, gdyż merytoryczna wymiana poglądów wymaga znajomości przynajmniej podstaw ustrojowych. Między innymi oczywiście.
To niekwestionowana zasługa objęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, że nagle ludzie zaczęli się dowiadywać o wielu kwestiach ustrojowych, czego symbolem stał się Victor d`Hondt. Przypadek słynnego obecnie Belga nie dotyczy wyłącznie „szarych” obywateli. Ależ mieliśmy ubaw, gdy różni komentatorzy i politycy nagle błyszczeli na wyścigi opisując system przeliczania głosów, w sposób ewidentnie pokazujący, iż ta wiedza jest dla nich nowością.
Generalnie na polu krzewienia wiedzy odnośnie ustroju politycznego w Polsce, zasługi PiS są nie do podważenia. Nagle pół Polski się dokształciło w tej dziedzinie, wszak choćby z grubsza trzeba wiedzieć jakim mechanizmom demokratycznym zagraża PiS, skoro się zamierza przeciw partii Kaczyńskich protestować.
W pełni się zgadzamy ze sformułowaną jakiś czas temu opinią Rafała Wosia. Nie pamiętamy co prawda czy mówił o Polsce, liberałach czy lewicy, w każdym razie stwierdził, iż nie mogło się naszemu krajowi, czy też wymienionym grupom przydarzyć nic lepszego niż rządy PiS.
Dlaczego?
Nagle ogromna część społeczeństwa (większość?) dowiedziała się o fundamentalnych zasadach demokracji. Nagle wszystkie środowiska przyznają, że potrzebne są reformy, m.in. sądów, nagle okazało się, że zadaniem państwa jest dbać o obywateli, itp. itd.
Oczywiście to wszystko w duchu takim, że PiS robi to nie tak jak się powinno, ale faktem jest, że Polska po PiS ma szanse stać się lepszym krajem niż przed 2015 rokiem.
Czy to nie jest zabawne?
Niestety dobry humor psuje fakt, iż Prawo i Sprawiedliwość nie jest już tą samą partią, którą było w latach 2005-2007, a zmiana ta nastąpiła na gorsze. Jest to konsekwencja tego, jak traktowano braci Kaczyńskich i ich sympatyków po 2005 r. Precyzyjnie wskazywaliśmy w innych tekstach, kogo winimy za ten stan rzeczy, więc nie będziemy się powtarzać.
Niewątpliwie temperatura naszej polskiej wojenki znacznie ostatnio wzrosła w skutek kilku wpadek wizerunkowych Zjednoczonej Prawicy i całkiem skutecznych propagandowych zagrywek opozycji.
Wzmożenie najbardziej widać po opozycyjnych dziennikarzach, którym zdaje się nie przeszkadzać, co z siebie robią, choć równocześnie piętnują za to samo dziennikarzy mediów publicznych.
Cóż. Rosnące emocje będą sprzyjać kandydatowi opozycji.
Z tego powodu nie sposób w chwili obecnej jednoznacznie stwierdzić kto zwycięży w nadchodzących wyborach na Pierwszego Polaka.
[Aktualizacja: 02.03.2020] Złośliwie uciekło nam kilka istotnych, w kontekście wyborów, akapitów.
Ponownie historia z życia członka Redakcji.
Jego znajomy zawsze był zwolennikiem PiS, tak jak tylko można było być. Na poziomie emocjonalnym. I nagle ów człowiek zadeklarował, tuż przed wyborami do Europarlamentu, iż nie zagłosuje na partię Kaczyńskiego.
Powodem jest sprawa tzw. ustawy 447, dotyczącej, ogólnie mówiąc, mienia pożydowskiego.
Zwróćcie Państwo uwagę, iż bardzo rzadko wspomina się o tej sprawie w programach mainstreamowych stacji wszystkich opcji politycznych. Wzmianka o ustawie pada czasem z ust jakiegoś zaproszonego gościa, jednak od razu jest neutralizowana.
Ludzie tacy jak wspomniany powyżej, w skutek wyciszania przez obecną władzę tej sprawy, przepłynęli do Konfederacji. Z tego względu ciekawe jest, czy PiSowi uda się zmobilizować wystarczająco dużo nieaktywnych dotąd wyborców, by uzupełnić ów „niedobór” i wyrównać niewątpliwą, obecną mobilizację po stronie opozycji.
Kwestia ustawy 447 to jeden z kilku tematów, których starannie unika zarówno PiS, jak opozycja i związani z nimi dziennikarze.
Drugą taką kwestią jest zamykanie kopalń przez PiS, co ma miejsce od początku ich rządów, ale paradoksalnie obydwie strony nie chcą tego nagłaśniać, a wręcz mówią co innego.
Trzecią sprawą jest finansowanie przez państwowy koncern startów Roberta Kubicy. Nie mamy nic przeciwko Panu Robertowi i choć nadal by nam się to nie podobało, to gdyby odnosił sukcesy w Formule 1, łatwo byłoby bronić owej „inwestycji”.
Jednak pomimo braku sukcesów, głosów krytyki nie słychać. Tracone są ciężkie miliony. Obawa przed narażeniem się opinii publicznej jest jednak zbyt wielka.
W ogóle dziwna ta nasza rzeczywistość wolnorynkowa, w której szorujące po dnie PAŃSTWOWE spółki giełdowe finansują np. drużyny sportowe. Lubimy sport, choć w wersji aktywnej nie telewizyjnej, ale coś w tym systemie działa nie tak.
W tym miejscu należy wyrazić szacunek Panu A.Zandbergowi za wyrażenie opinii, iż Pani Tokarczuk powinna zapłacić podatek od noblowskiej nagrody. Równi i równiejsi. Nasza szara rzeczywistość.