GetBack my money, Kąkolewski honey(1).

GetBack my money, Kąkolewski honey(1).

Cóż za trafnie dobrana nazwa firmy. Pasuje i do czasów prosperity i do obecnej sytuacji.

Na stronie firmy GetBack, pod datą 12 marca 2018 r. widnieje informacja zatytułowana: „Inwestorzy z Izraela i USA zainteresowani nową emisją akcji GetBack”.

Pod optymistycznie brzmiącą zapowiedzią w której znajdziemy rodzynki w rodzaju: „Pierwszy etap zakłada emisję nie mniej niż 1 ale nie więcej niż 19.999.999 akcji…” znajduje się tekst następującej treści:

Niniejszy materiał ma wyłącznie charakter promocyjny i w żadnym przypadku nie stanowi oferty ani zaproszenia, jak również podstaw podjęcia decyzji w przedmiocie inwestowania w papiery wartościowe spółki Getback S.A. („Spółka”). W szczególności, niniejszy materiał nie stanowi oferty kupna papierów wartościowych w Stanach Zjednoczonych Ameryki…„.

Niniejszym pozwalamy sobie w podobnym duchu zwrócić Państwu uwagę, iż poniższy tekst (zauważcie Państwo, iż piszemy o tym na początku) nie jest żadnym rodzajem rekomendacji pozytywnej bądź negatywnej odnośnie jakiejkolwiek formy inwestowania w projekty/inwestycje/fundusze/papiery wartościowe itp.itd. Zawartymi poniżej treściami nie należy się kierować przy podejmowaniu decyzji o charakterze finansowym i jakimkolwiek innym, szczególnie w odniesieniu do spółki GetBack.

Start!

Katastrofa zaczęła się 16 kwietnia wraz z komunikatem GetBack o prowadzonych rozmowach z PKO BP oraz Polskim Funduszem Rozwoju.

Obydwie PAŃSTWOWE (to kluczowy fakt) instytucje zaprzeczyły, co zwiększyło kąt pod jakim od pewnego czasu zjeżdżały akcje windykatora.

Od tego czasu w tradycyjnych mediach i Internecie zaroiło się od analiz i opinii na temat kondycji GetBacku i przyczyn obecnej sytuacji. Czemu jednak służyć miał komunikat z 16 kwietnia?

Jeśli, zgodnie z twierdzeniem PKO BP oraz PFR, żadnych rozmów nie było, to mieliśmy do czynienia z całkiem często praktykowaną próbą podbicia kursu akcji w celu korzystnego ich zbycia, przed nieuniknionym spadkiem. Żargonowa „podbitka”. Ani to pierwszy ani ostatni przypadek gdy kierownictwo jakiejś firmy ogłasza/zapowiada całkowicie nieprawdziwe wydarzenie mające w jakiejś tam perspektywie polepszyć sytuację spółki.(2)

Sztuczka polega na tym, by komunikat nie był zbyt łatwy do weryfikacji i by istniały mniej lub bardziej wiarygodne przesłanki wzmacniające jego wiarygodność.

Niech za przykład posłużą nam losy Europejskiego Funduszu Hipotecznego. To co prawda nie ta liga, jednak branża czy rozmiar spółki w omawianym kontekście nie mają znaczenia.

Świetnie przygotowana akcja marketingowa podbiła na jednej sesji w 2011 r. kurs o ok. 50%. M.in. dlatego, iż pewien dziennikarz z branżowego magazynu (całkiem ważnego) wytypował tą spółkę, w wąskim gronie innych, jako najlepszą perspektywę inwestycyjną roku (artykułu w archiwum magazynu już nie ma). Rekomendację powtórzyły inne serwisy i się zaczęło.

Na giełdowych forach zaroiło się od dyskusji odnośnie perspektyw rozwoju spółki i potencjalnych zyskach, w duchu, dodajmy – optymistycznym.

Kluczem jednak był nowy prezes Riad Bekkar. Egzotyczny szef wniósł atmosferę wielkiego świata i nadzieję na wykorzystanie kontaktów w świecie arabskim.

Wszyscy już widzieli „szejków” inwestujących petrodolary w EFH, a nadzieje te były umiejętnie podsycane przez komunikaty spółki, artykuły prasowe i zapewne „obiektywnych” forumowiczów. Jak się państwo domyślacie nic z tego nie wyszło i poza tymi, którzy sprzedali akcje na górce, satysfakcji nie odczuł nikt. Nie był to koniec „baletów” wokół waloru i jeszcze trochę trwało zanim zaczęła się zabawa we wnioski o upadłość, umorzenia i zażalenia.

Zerkamy na obecny kurs. EFH zniknęło z GPW w 2015 r.. Ostatni kurs 0.03 zł. Podbicie w 2011 r. sięgnęło 1,5 zł., ale nawet tych dwóch wartości nie można porównać, bo w międzyczasie scalono akcje w stosunku 1 do 10. Czyli akcja która warta była w 2011 r. 1.5 zł, pod koniec obecności spółki na GPW była warta 10% z 0.03 zł.

Nim doszło do całkowitej kompromitacji spółki, ten kto miał zarobić zarobił. Akcja była całkiem sprawnie przygotowana i rozłożona w czasie, co umożliwiało jeszcze długo, pomimo systematycznego zjazdu kursu, znajdować nabywców waloru.

EFH to nie była żadna potęga, choć nazwiska w jej historii przewijały się ciekawe.

Nas jednak zastanawia, jak bardzo musiał być zdesperowany zarząd GetBacku skoro zdecydował się komunikatem z 16 kwietnia spróbować kupić czas, licząc najwyraźniej na opieszałość(?) państwowych instytucji. (To oczywiście czysta hipoteza i dowodów na jej poparcie nie mamy.)

Tymczasem miała miejsce niespodzianka i nastąpiła szybka reakcja wywołanych instytucji.

Od początku roku firma ogłosiła kilka komunikatów zapowiadających pozyskanie nowych inwestorów. Po kolei wycofywano się z tych zapowiedzi, zresztą nie znalazły one oddźwięku w postaci wzrostu kursu akcji. Im bliżej kwietnia tym liczniejsze głosy na forach wieściły problemy i chyba tylko skok o niespełna 2 zł., z dn. 12 lutego (poniedziałek) można wiązać z piątkowym (9 luty) komunikatem o „…spodziewanym podpisaniu umów kredytowych”.

Cytowany na wstępie komunikat z 12 marca 2018 r. o zainteresowaniu inwestorów z Izraela i USA, choć powielony we wszystkich  ekonomicznych serwisach, nie spowodował znaczącej zmiany notowań.

Podstawowa różnica i ciężar informacji z 16 kwietnia polega na tym, iż komunikat wiązał GetBack z instytucjami państwowymi. Wartości rynkowej takiego newsa nie sposób przecenić, gdyż jeśli okazałby się on prawdziwy, oznaczałby zaangażowanie skarbu państwa w realizację zobowiązań spółki.

Wrócimy jeszcze do tego wątku.

Praktyka dowodzi, że nawet gdyby udała się operacja wpłynięcia komunikatem na kurs (tzn. w sensie podniesienia, bo ostatecznie komunikat wpłynął na kurs, tyle że w drugą stronę :D) to prawdopodobnie autorów całej akcji nie spotkała by żadna krzywda. Poza moralnym potępieniem na forach inwestorów.

Oczywiście zarząd i określeni inwestorzy mają obowiązek informować o transakcjach, co zdemaskowałoby (po fakcie) cały plan. Tylko co z tego? Transakcje dokonane, pieniądz przelany i jest temat na bezproduktywne dyskusje o braku sankcji za nadużycia na rynkach. Zresztą wszystko można zrobić tak, by uniknąć podejrzeń i jeszcze samemu postawić się w roli ofiary.

Tym razem nie wyszło, a obecnie zrobiło się jeszcze ciekawiej.

Dzisiejszy numer Dziennika Gazety Prawnej 14.05.2018 r. cytuje listy jakie w imieniu GetBacku kierowano do rządu.

„Jeśli państwo nie pomoże rozwiązać problemów windykatora, to straty wierzycieli GetBacku uderzą politycznie w PiS – wynika z listów, które były prezes Konrad Kąkolewski wysłał do premiera i przewodniczącego KNF.”

Gdy kilka dni temu pojawiły się informacje o tym, że właściciele Getbacku chcieli skontaktować się z premierem było dla nas jasne, iż właścicielom upadającego „giganta” chodziło o uzyskanie jakiejś formy gwarancji państwowych umożliwiających odwleczenie katastrofy.

Dzisiejsze listy to brutalne potwierdzenie tej tezy.

Tym razem jednak nie udał się manewr (przypominamy, iż snujemy tu sobie różne przypuszczenia) dzięki któremu różne grupy cwaniaków przerzucają koszty swojego wygodnego życia z nabitych w butelkę inwestorów na podatników.

Dzięki powiązaniu z instytucjami państwowymi jest bowiem szansa na uniknięcie odpowiedzialności, gdy punktu krytycznego nie da się już odsunąć.

Prosimy, a nawet błagamy. Niech Państwo zapoznają się historią firmy ENRON. To niesamowita historia balansująca między sensacją a komedią w której zawierają się wszystkie patologie współczesnej sfery finansowej świata zachodniego. Kryzys 2008 r. był w pewnym sensie powtórką z Enronu, tyle że na światową tym razem skalę. Mechanizmy były te same.

Smutno-zabawne jest to, że te wszystkie sztuczki, idiotycznie proste i niesamowicie skuteczne, nadal służą sferom finansowym do bogacenia się kosztem nie tylko nabranych inwestorów ale i nas wszystkich jako podatników.

Gdyby premier Morawiecki pozytywnie zareagował na propozycję GetBacku, pieniądze straciłoby o wiele więcej ludzi niż te 20 tys. o których donoszą media. Stracilibyśmy wszyscy, gdyż akcja pomocy w ten czy inny sposób finansowana byłaby w jakiejś części z budżetu państwa, a nowe zobowiązania traktowano by jako posiadające gwarancje państwa.

Gdyby, czego domagano się w kolejnym liście, nowe środki pozyskiwano w drodze oficjalnej współpracy z państwowymi instytucjami finansowymi, państwo nie miałoby szans uniknąć odpowiedzialności za straty. W konsekwencji po prawdopodobnie nieuniknionym, jedynie odłożonym w czasie upadku, musiałoby w wersji „max.”, wziąć na siebie ciężar wykupu zobowiązań, a w wersji „min.” bronić się w sądach przed indywidualnymi pozwami.

Z punktu widzenia politycznego byłaby to katastrofa dla PiS i aż się prosi by szukać tu teorii spiskowej. Upadłby mit premiera Morawieckiego jako fachowca, a z drugiej strony uderzać by można było oskarżeniami o banksterskie praktyki i pomaganie biznesowym kolegom ze środków publicznych.

Koszty dla PiS byłyby niemałe.

Premier Morawiecki najwyraźniej uniknął jednak zasadzki i aż się łezka w oku kręci na wspomnienie słów Leszka Millera, który będąc premierem RP zapytał ministra skarbu Wiesława Kaczmarka, w obecności Jana Kulczyka: „Wiesiu, czemu nie chcesz sprzedać Jankowi grupy G-8?”.

Wróćmy do GetBack, który po 16 kwietnia zaserwował nam wysyp komunikatów.

Pomijając kwestie zmian w zarządzie to pisząc z pamięci i tłumacząc z giełdowego „na nasze” brzmiały one m.w. tak:

– będzie pożyczka,

– nie będzie pożyczki,

– powiemy w jaki sposób naprawimy finanse firmy gdy tylko zbadamy stan faktyczny,

– badamy, a wnioski  przedstawimy w dn. …,

– dalej badamy więc przesuwamy termin raportu,

– jeszcze troszkę przesuwamy,

– będzie plan restrukturyzacyjny gdy będzie, kochani inwestorzy, a w międzyczasie ruszamy z przyśpieszonym postępowaniem układowym (w starej nomenklaturze upadłość układowa),

– hurraaa! mamy plan naprawczy. Mamy nadzieję, że jesteście młodzi i zdrowi, bo tylko część kasy wam oddamy, ………………. do 2025 r……………………….. poprzez dodrukowanie akcji.

Oczywiście to wyrwane z kontekstu i przejaskrawione. Choć może nie tak bardzo?

Odpowiednie tabelki i szczegółowe omówienie propozycji spłaty zobowiązań przez windykatora znajdziecie Państwo na wielu portalach. Podkreślamy, nic nie rekomendujemy i nie polecamy czy odradzamy. Nie mamy w tym zakresie ani uprawnień ani kompetencji. Staramy się jednak myśleć zdroworozsądkowo z poszanowaniem elementarnych zasad przyzwoitości i naszym zdaniem taka propozycja to splunięcie w twarz.

Tak właśnie ten biznes się kręci.

Sprawa jest „gruba”, a obecny klimat polityczny nie sprzyja zwykłym dla funkcjonowania giełdy kombinacjom, które wszyscy widzą poza organami nadzoru.

Ostatnio zresztą KNF wyraźnie się ożywił, a w wycofywaniu z GPW spółek ktoś złośliwy mógłby się doszukiwać obawy TYCH NAPRAWDĘ DUŻYCH INWESTORÓW zmianą klimatu, który do tej pory pozwalał wyczyniać różne dziwne rzeczy na akcjach.

Załóżmy na chwilę, iż GetBack to faktycznie piramida finansowa, a jako jej początek przyjmijmy moment debiutu giełdowego. „Schemat Ponziego” zakłada finansowanie należności z ciągłego dopływu nowych środków. Realizując zobowiązania zyskujemy renomę i pozyskujemy nowych udziałowców. Władcy piramidy bawią się na ich koszt do czasu, aż w skutek np. zawirowań na rynku znaczna część udziałowców zechce wycofać środki. BUM!

Cóż. Generalnie władze każdej spółki bawią się na koszt udziałowców. Każda też spółka może zbankrutować. Jak więc odróżnić bandytę od pechowca?

Jakie fakty przemawiają za tezą, iż windykator był piramidą finansową?

Na tym aspekcie skupiają się autorzy analiz po 16 kwietnia. Środki na prowadzenie działalności, począwszy od giełdowego debiutu, pozyskiwano w sposób co najmniej nieodpowiedzialny. Giełdowy debiut to pewny zarobek dla biur maklerskich, a jeśli jeszcze zwiększymy prowizję to tym chętniej zadbają one o przychylnych analityków i sympatyczne rekomendacje.

Tak na marginesie. Po 16 kwietnia nagle wszystkie ratingi GetBack się posypały. I tyle warte te wszystkie AAA. Skala mikro czy makro nie ma znaczenia. W 2008 r. instytucje odpowiedzialne za doprowadzenia do kryzysu na światowych rynkach, do ostatniej chwili szczyciły się wiarygodnością gwarantowaną przez najbardziej prestiżowe agencje ratingowe.

Wyciągnięto wnioski? Teoretycznie tak, bo np. w 2011 r. S&P obniżyła rating USA. Tyle że krótko potem rozpoczął się marsz amerykańskiej gospodarki na północ i Wall Street od kilku lat bije historyczne rekordy.

Wróćmy do giełdowego debiutu spółki GetBack. Sprzedaż gwarantowała pewny zarobek każdej z zaangażowanych grup, poza ostatecznymi nabywcami, którzy ryzykowali, potencjalny zarobek opierając na 1. Reklamie, 2. Rekomendacjach, 3. Analizie prospektu emisyjnego (taki żart).

Podobną strategię stosowano przy późniejszych emisjach obligacji. Po prostu zapewniano dystrybutorom hojny procent od sprzedaży (coś jak pamiętne OFE i wakacje pod palmami).

W ten sposób pośrednicy byli bardzo zmobilizowani i oferowali „wyjątkową okazję” klientom. Skandal polega na tym, iż jak informują nieszczęśliwi nabywcy, namawiani oni byli przez pracowników państwowych instytucji finansowych, co niejako automatycznie wzmacniało wiarygodność oferty.

To kluczowy element, gdyż po aferze Amber Gold wzrosła nieufność w społeczeństwie do „okazji” i „super pewnych zysków” z inwestycji, czego pośrednim potwierdzeniem jest utrzymująca się popularność obligacji skarbu państwa.

Tymczasem, jak wynika z relacji posiadaczy walorów GetBack, przedstawiając ofertę, sprzedawcy prezentowali korporacyjne obligacje jako lepiej oprocentowaną alternatywę dla papierów wartościowych skarbu państwa.

W ten sposób doszliśmy do elementu który (zakładając iż to piramida) odróżnia GetBack od typowych piramid. Przekupując wysokimi prowizjami pośredników, spółka przerzuciła element „wciskania kitu” na niższy szczebel.

Odciążało to zarząd od prowadzenia bardzo kreatywnej polityki informacyjnej, gdyż PR odbywał się poziom niżej, na szczeblu klient-pośrednik.

Jeśli więc raporty publikowane przez windykatora zawierały prawdziwe informacje, nie sposób postawić zarzutów grożących poważniejszymi (jakimikolwiek) konsekwencjami.

Przygotowane zgodnie z prawem oferty posłano na rynek i cóż może łączyć emitenta z nieetycznymi metodami działania tych niedobrych pośredników.

Kosztem wysokich prowizji uzyskano idealne (?) alibi.

Najważniejszy element, odróżniający piramidę od pechowej spółki to fakt, czy firma rzeczywiście prowadziła działalność której istotą było wypracowanie zysku.

Tu GetBack również jest kryty.

Istotą jego działalności było pozyskiwanie zaległości, co też na ogromną skalę czynił. Inną kwestią jest skuteczna egzekucja długów, ale jak udowodnić celowe zaniedbanie/zaniechanie?

To super temat na komisję śledczą, z której nic nie wyniknie.

Stwierdzenie, iż firma prowadziła agresywną politykę i po prostu podjęła zbyt duże ryzyko w zasadzie zamyka sprawę. Przecież wszystko mogło się opłacić, a wówczas branża śpiewałaby nadal hymny pochwalne z GetBackiem w refrenach.

Czynnik ryzyka to jeden z kluczowych elementów w realiach gospodarce rynkowej, a że ktoś był zbyt dużym optymistą… cóż. Za optymizm, nawet jeśli w jego rezultacie ludzie stracili miliony do więzienia się nie idzie (idzie?). Za to za kradzież powyżej 400 zł. można dostać 5 lat.

Nieetyczne postępowanie pośredników wydaje się bezsporne.

Ewentualne zarzuty wobec zarządu można będzie sformułować po prześwietleniu polityki informacyjnej spółki.

Sprawa wydaje się zbyt duża by się rozmyła, stąd prawdopodobnie raporty zostaną porządnie zbadane pod kątem rzetelności zawartych w nich informacji.

Jeśli zawarto w nich nieprawdziwe dane w celu wpłynięcia na postrzeganie firmy na rynku, co przekłada się w oczywisty sposób na pozyskiwanie środków, stanowiłoby to podstawę do poważnych oskarżeń.

Inna sprawa, że do tej pory żaden spośród hołubionych przez system naszych rodzimych „oligarchątek”  (działających na GPW, Amber Gold nie był notowany, a poza tym szef AG nie należał do owej „elity”) specjalnie nie ucierpiał na podobnych historiach.

Po przejęciu władzy przez PiS klimat się zmienił i jest szansa, że ludzie, którzy w bezczelny sposób okradają z oszczędności innych (cóż… można powiedzieć że jedna chciwość wygrywa z drugą, niemniej jedna strona jest wyraźnie słabsza) będą dostawali choć ułamki kar które zapadają za oceanem.

Zapewniamy bowiem Państwa, iż nikt z zarządu GetBacku w skutek jego obecnych problemów nie zbiedniał, a jeśli któryś się pożali, że stracił w skutek spadku wartości akcji, na miejscu będzie pytanie, w jaki sposób wszedł w ich posiadanie.

Na koniec uwaga natury ogólnej.

Gdybyśmy definiowali piramidę finansową poprzez fakt pozyskiwania nowych środków z rynku na kontynuowanie bieżącej działalności to niewiele zostałoby z GPW.

Emisja akcji serii C,D,E….N, emisja obligacji B,C….Z. Z przeznaczeniem na zakup czegoś, na sfinansowanie czegoś, na wykup obligacji, na realizację zobowiązań.

Emituje się obligacje, wykupywane emisją kolejnych. To po co te pierwsze wypuszczano?

Mądrzy ludzie to Państwu mądrze wytłumaczą i uzasadnią i naświetlą z użyciem fachowej terminologii.

My wolimy po polsku. To wszystko to czysta piramida ale wiecie Państwo co. Ministerstwo finansów robi to samo 🙁

Przypisy:

(1) To taka nasza licentia poetica, gdyż nie ma wśród nas (nie)szczęśliwych nabywców papierów (bez)wartościowych GetBacku,

(2) Odwracając tok rozumowania, to zakładając celowe spowodowanie wyprzedaży komunikatem z 16 kwietnia, również na takiej operacji osoby wcześniej wtajemniczone mogły zarobić.

5 myśli nt. „GetBack my money, Kąkolewski honey(1).

  1. ekonomista

    Jak OFE? Co ma jedno do drugiego? OFE to była nasza kasa którą politycy sobie do budżetu przelali żeby deficyt zmniejszyć. Co to ma wspólnego z GB?

    • prawdziwy ekonomista

      Chodzi o to, że tak jak GetB. oferował nieproporcjonalne prowizje za dystrybucję swoich papierów, tak OFE szastały nie swoją kasą.
      Fundusze Em. to był pewny zysk bo ludzie musieli płacić składki. Opłacało się więc łapaczom klientów płacić duże prowizje, bo to gwarantowało stały napływ środków.
      Jeszcze większe jaja to prowizja jaką pobierał fundusz. To było chore. Swego czasu w Argentynie system na którym się reforma OFE wzorowała okazał się sukcesem ale to nie gwarantowało sukcesu w naszych realiach. Gdyby giełda była porządnie nadzorowana taki mechanizm byłby super. Jednak historie takie jak GetB. mają miejsce na giełdach niemal co dzień, tyle że nie na takie sumy jak GB. dlatego poza płaczącymi inwestorami na forach mało kto się tym przejmuje.
      Najlepiej na tej całej reformie wyszli szefowie, którzy przez kilka lat mając stały dopływ kasy, finansowali sobie to i owo.
      Dzisiaj już chyba żaden kraj nie ma takiego systemu.
      Zgadzam się z tobą, że PO zlikwidowało ofe nie daltego, że to był szwindel, tylko dlatego że potrzebowało zasilić budżet.

Komentarze są wyłączone.