Czasy straszne to już były, czyli o tym, co można poczytać w czasie pandemii.

Istnieją wiarygodne relacje pozwalające sądzić, iż kat wykonujący wyroki na skazanych w procesie norymberskim dygnitarzach III Rzeszy, tak przygotowywał sznury na których mieli zawisnąć (dla każdego osobny), by śmierć przynajmniej niektórych z nich nie była zbyt lekka.

Sierżant John C.Woods wyróżniał się wśród towarzyszy broni swobodnym podejściem do zasad obowiązujących w US-Army odnośnie higieny i wyglądu. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż będąc jedynym katem w wojskach amerykańskich na kontynencie europejskim miał w tym względzie immunitet.

Przyznawał, iż lubi swoją pracę, czego praktycznym dowodem jest fakt przedłużenia przez niego, na własną prośbę, służby wojskowej. Powodem odłożenia powrotu do ojczyzny była chęć doczekania końca procesu, by móc osobiście wykonać egzekucje.

W tych okolicznościach szczerze żałował, iż Hermann Goering, „gwiazda” procesu, wymknął mu się zażywając truciznę.

Podczas wykonywania „usługi”, jego „klienci” skorzystali z prawa do ostatniego słowa i warto się z ich wypowiedziami zapoznać. Skłaniają do refleksji.

Między innymi takich „ciekawostek” dowiemy się z książki Andrew Nagorskiego, „The Nazi Hunters” (Simon & Schuster 2017). Proces norymberski to naturalny punkt wyjścia dla podjętego tematu, a postać Woodsa, choć absolutnie niereprezentatywna dla reszty bohaterów, pokazuje sposób w jaki autor prowadzi narrację.

Jej oś tworzą losy ludzi, którzy celem swojego życia uczynili rozliczenie funkcjonariuszy zbrodniczego systemu.

Autor relacjonuje, nie poddaje się emocjom, nie ocenia, oceny są wszak oczywiste. Po prostu rzetelnie przedstawia fakty i relacje świadków wydarzeń związanych z tytułowymi „łowcami nazistów” i tropionymi przez nich zbrodniarzami.

Z tych ostatnich, na łamach książki obecni są jedynie ci, do których dotarł „pościg” i którzy choćby symbolicznie zostali pociągnięci do odpowiedzialności.

Wyjątkiem jest Joseph Mengele, który nigdy nie stanął przed sądem. „Anioł śmierci”, doktor medycyny i antropologii, z racji na niepojęte okrucieństwo stał się symbolem zbrodni III Rzeszy. Jak wynika z przytoczonych przez autora książki relacji, nikomu tak naprawdę nie zależało na jego pojmaniu. Już po śmierci zbrodniarza jego syn przyznał, iż z ukrywającym się Mengele kontaktowali się zarówno rodzina jak i znajomi. Żadna z tych osób nie była objęta nadzorem.

O tym, że była to efektywna metoda przekonano się w pierwszych powojennych latach, gdy poprzez rodziny docierano do ukrywających się zbrodniarzy, tak jak miało to miejsce w przypadku Rudolfa Hoessa.

Czytając poświęcone mu akapity naszła nas pewna refleksja.

Niech wstępem do niej będzie banalne stwierdzenie, iż żyjemy w czasach, w których liczy się wysportowany tyłek i czas który zrobiliśmy w ostatnim maratonie.

Tymczasem jedno przytoczone przez Nagorskiego zdanie z przesłuchania Hoessa jeszcze w Norymberdze, zanim przetransportowano go do komunistycznej Polski sprawiło, iż poczuliśmy się jak dawno temu w szkole podstawowej.

I nie chodzi o przyjemne odczucia.

Borowski, Nałkowska, czytani tak dawno, że niełatwo przypomnieć sobie nawet nie szczegóły ale po prostu treść. Pozostało wrażenie obrazów strasznych, poruszających, niełatwych w odbiorze dla młodego człowieka.

Teraz takiego wrażenia nie wywarły na nas, jak kiedyś, obrazy okrucieństwa, jak ten o dziecku, którego główkę roztrzaskuje o ścianę rodak Goethego i Shillera, by moment później jeść jabłko wcześniej przez owe dziecko trzymane.

O istocie Holokaustu przypomniała nam odpowiedź Hoessa na pytanie jednego z badających go lekarzy, jak mógł zabić tak wielu ludzi. „To nie było trudne”, odparł. Dałby radę i więcej ale na przeszkodzie stały trudności logistyczne, a przede wszystkim stanowiący wąskie gardło czas spalania zwłok.

Te słowa, to oczywiście żadne odkrycie. Napisano na ten temat wiele stron i niewiele mniej dyskusji przeprowadzono.

Nie chodzi tu o „banalność zła” Hannah Arendt, której to postaci Nagorski nie mógł w książce pominąć.

W kontekście teorii wybitnej filozofki umieszcza oczywiście wypowiedzi badaczy i badanych o ich „normalności”. Kochające żony, dzieci, zwierzęta domowe.

Autor przytacza wypowiedzi zbrodniarzy o wykonywaniu rozkazów, o tym, że nie mieścił im się w głowie sprzeciw wobec polecenia przełożonego, o poczuciu obowiązku, a wręcz zadowoleniu z solidnej, porządnie wykonanej pracy.

Dzisiaj termin „banalność zła” jawi się w innym kontekście, bez związku z koncepcją H.Arendt.

Żyje kolejne pokolenie dla którego okrucieństwa II Wojny Światowej to coraz bardziej niejasna opowieść. Zalewani jesteśmy feeriami barw z otaczających nas… mediów. Wymyśla się i sprzedaje coraz bardziej niepotrzebne nam rzeczy, kreuje herosów popkultury i rozpętuje medialne konflikty, byle coś się działo, byle klikano, kłócono się. Gdy już kupiłeś kolejne coś materialnego, to nim wypuścimy nowe „rewolucyjne” produkty kupuj emocje, wymyślone historie i konflikty, które uprzejmie do ciebie dostarczymy.

Zło utożsamione zostało ze śmiercią, a tą z kolei kultura masowa poddała owej banalizacji. W byle filmie i grze komputerowej możemy obejrzeć, a w tym drugim przypadku nawet uczestniczyć w najwymyślniejszych zabójstwach. Nie potępiamy przemysłu rozrywkowego i krwawych produkcji, byleby były sprawnie zrobione. Gdzieś się jednak zatraciła proporcja w tym wszystkim.

Chłoniemy przedstawiające tragedie fikcje, odrzucając prawdziwe historie. Wszak „trzeba iść do przodu”, „nie ma co roztrząsać”, itp. Paradoks, który wielokrotnie obserwowaliśmy.

Nawet wśród ludzi interesujących się historią, a mówimy to na naszym przykładzie, wszystko się „pomieszało z poplątało”.

Angażując się w różne sprawy publiczne, troszcząc się o swoje prywatne, nawet zabierając głos w kwestiach związanych z tematyką Zagłady, jak dyskusja zapoczątkowana przez Grossa odnośnie udziału Polaków w Zagładzie, zapomnieliśmy o tym prawdziwym obrazie zła, które tak trudno nazwać.

Coś, co pozwala nie widzieć człowieka za półtora milionem ofiar (podczas pierwszych przesłuchań Hoess twierdził, iż doprowadził w Auschwitz do śmierci 4 mln.).

Jak to nazwać?

Nawiązując do znanego powiedzenia, oczywiście ma to nazwę i nazywa się to „statystyka”, ale używając tego jakże zgrabnego bon motu, znowu uciekamy od tego odczucia, które kiedyś w dziecku wywołały opisy bezsensownych śmierci.

Piewcy hasła o „Polakach mordujących Żydów” przywołują obrazy wykrzywionych twarzy, okrzyków pełnych nienawiści, gestów podrzynania gardeł.

Te wykrzywione w nienawiści twarze to jest zło, ale prawdziwe Zło ma zadbane dłonie i fryzurę oraz inteligentny wyraz twarzy.

Prawdziwe Zło przyjmuje postać Hoessa oraz, również obecnego w książce, Otto Ohlendorfa, szefa Einsatzgruppe D, odpowiedzialnego, wg jego własnych słów za wymordowanie ok 90 tys. ludzi. Wykształceni, kulturalni, stonowani, sumiennie wypełniający powierzone sobie obowiązki.

Doktoraty, znajomość literatury, malarstwa i dzieł największych kompozytorów nie zostawiały wiele miejsca dla refleksji, iż ich „wzorowe postępowanie” wiązało się nieprzeliczonymi tragediami ludzkimi.

——————————————————————————————————————————————–

Nagorski biorąc na warsztat „łowców nazistów” opisuje ich motywy oraz momenty przełomowe „kariery”, z tym najważniejszym, gdy zdecydowali się tak, a nie inaczej pokierować swoim życiem.

Nie unika opisu antypatii, rywalizacji i sporów w tym środowisku, co najlepiej symbolizuje postać Szymona Wiesenthala, najbardziej znanego spośród tego grona któremu, wraz ze wzrostem popularności, zarzucano skłonność do koloryzowania i przypisywania sobie cudzych zasług.

W tle oczywiście są konflikty mocarstw, geopolityka i zmiany, jakim podlegał świat od zakończenia II Wojny Światowej.

Czas odgrywa tu kluczową rolę. W pierwszych powojennych latach „łowcy” dysponowali poparciem, a w zasadzie działali w imieniu rządów zwycięskich państw. Bardzo jednak szybko, w realiach zimnowojennej rzeczywistości okazało się, iż niewielu zależy na rozdrapywaniu ran.

Część zbrodniarzy ukrywała się w różnych zakątkach świata, podczas gdy inni, jako porządni ojcowie i matki stawali się szanowanymi obywatelami, nie zadawszy sobie nawet trudu zmiany nazwiska.

Niektórzy uzyskiwali parasol ochronny od rządów państw, na terenie których przebywali, w sytuacji gdy ich wiedza i umiejętności okazywały się przydatne.

Również powojennym rządom Niemiec Zachodnich nie zależało na dalszych rozliczeniach, czego symbolem była polityka „grubej kreski” kanclerza Adenauera.

Zagadnienia te na przestrzeni lat były niejednokrotnie opisywane i autor nie dokonuje tu nowych odkryć. Atrakcyjność tej pozycji polega na tym, iż zebrał w jednym miejscu historię większości (wszystkich?) ludzi, którzy odegrali znaczniejszą rolę w procesie ścigania i osądzania zbrodniarzy nazistowskich Niemiec. Obok „sław” jak Wiesenthal, występują postacie praktycznie nieznane poza środowiskiem experckim, jak Jan Sehn, którego znaczenia dla dokumentowania zbrodni w Auschwitz nie sposób przecenić. (W lutym 2020 r. została wydana pierwsza biografia J.Sehna autorstwa Jana Gańczaka. Oj… wyczuwamy tu inspirację pracą Nagorskiego).

Otrzymujemy więc sylwetki śledczych badających zbrodnie u schyłku wojny, oskarżycieli zbierających relacje ofiar, a czasem naocznie przekonujących się o skali zbrodni w wyzwalanych obozach. Poznajemy ich reakcje wobec tragedii wcześniej nie do pojęcia oraz ich determinację do działania w obliczu jeszcze nie oporu, ale już niechęci zwierzchników.

To ludzie z krwi i kości, o czym świadczą różne epizodyczne historie przytaczane przez autora.

Jeden z protagonistów, otrzymawszy rozkaz dopilnowania by nikt nie przeszkadzał w kąpieli Marlenie Dietrich, wszedł do jej apartamentu chcąc upewnić się, iż sumiennie wykonuje rozkaz. Zastał Panią Dietrich w stroju Ewy.

Przy innej okazji otrzymujemy wzmianki o nocnym życiu w powojennych Niemczech, gdy alianccy okupanci, nie wyłączając śledczych badających zbrodnie, po dniu spędzonym np. na sali sądowej „relaksowali” się nocami w towarzystwie aryjskich blondynek.

Jakby się to nie podobało niemieckim chłopakom, było to naturalne odreagowanie po latach wojny i ich zadziwienie swobodnym postępowaniem koleżanek względem amerykańskich chłopaków nie różniło się od odczuć ich francuskich odpowiedników po obydwu wojnach światowych, gdy wyluzowani i uśmiechnięci jankesi, zaopatrzeni w rajstopy i czekolady, podbijali serca mademoiselle czy Fraulein.

To oczywiście jedynie epizodyczne wzmianki, pokazujące po prostu ludzki wymiar opisywanych postaci i poszerzające ogólny obraz realiów współczesnych im czasów.

Stopniowo zapał władz państw zachodnich do ścigania nazistów słabł i wraz z tym procesem zmieniała się charakterystyka „łowców”.

Zaczęli pojawiać się ludzie, którzy tropiąc nazistów działali w swoim imieniu, pozbawieni ochrony państwa, a wręcz wbrew obowiązującemu prawu. Tak postępowało małżeństwo Beate i Serge`a Klarsfeld, choć ich „akcje” nie tyle polegały na „tropieniu” co publicznym piętnowaniu spokojnie żyjących „zasłużonych” funkcjonariuszy III Rzeszy. Wzorcową w tym względzie była pierwsza, jeszcze samodzielna akcja Beate, nagłaśniania nazistowskiej przeszłości kanclerza Niemiec K.G.Kiesingera.

W roku 1968 po raz pierwszy publicznie, podczas debaty w Bundestagu, wykrzyczała żądanie jego dymisji, a w listopadzie „wkradłwszy się” na zjazd CDU, nawet go spoliczkowała.

W tym samym roku zmarł Fritz Bauer, sędzia i prokurator generalny Hesji, z siedzibą we Frankfurcie nad Menem.

Pomimo zajmowanego stanowiska, dążąc do postawienia przed wymiarem sprawiedliwości byłych nazistów, Bauer musiał pokonywać opór władz, instytucji państwowych, a nawet społeczeństwa. Tylko dzięki determinacji udawało mu się wszczynać postępowania sądowe, co i tak okazywało się połowicznym sukcesem, w obliczu często jedynie symbolicznych wyroków.

W tym czasie skazywani w pierwszych powojennych latach na wieloletnie więzienia, wychodzili na wolność na mocy amnestii.

Zimna wojna przesunęła priorytety.

Chyba najdobitniej o stosunku władz RFN do sprawy zbrodniarzy nazistowskich świadczy fakt, iż dowiedziawszy się o miejscu przebywania A.Eichmanna, Bauer przekazał tą wiedzę bezpośrednio Izraelczykom, wprost stwierdzając, iż w tym względzie niemiecki system nie jest godny zaufania.

Właśnie takie historie znajdziemy w książce Nagorskiego. O ludziach, którzy choć działali w różnych czasach i miejscach, połączeni byli pewną ideą sprawiedliwości.

Poznajemy ze szczegółami akcję pojmania głównego wykonawcy „ostatecznego rozwiązania”. Obok oczywistych, namacalnych efektów przeprowadzonej operacji, zaowocowała ona gorącą dyskusją, gdyż wielu znanych ludzi, również narodowości żydowskiej, otwarcie krytykowało uprowadzenie Eichmanna. Pojawiły się głosy, iż postępując w ten sposób, Izrael zrównuje się z oprawcami swojego narodu.

Podobne kontrowersje związane były z izraelskim procesem Iwana Demianiuka w latach 80-ych, którego sprawa jest ostatnią z opisywanych przez Nagorskiego. Końcowy epizod tej pełnej zwrotów akcji historii mogliśmy oglądać jeszcze przed dziesięciu laty w polskiej telewizji, podczas ostatniego już procesu domniemanego „Iwana Groźnego” w Monachium.

Jak wspominaliśmy już, przy całej powadze tematu znajdziemy w książce „luźniejsze” fragmenty, jak uwaga o satysfakcji Niemców podczas afery związanej z kandydującym na urząd prezydenta Austrii Kurtem Waldheimem, byłym Sekretarzem Generalnym ONZ. Po ujawnieniu, iż przebieg jego służby w Wermachcie nie był tak niewinny jak twierdził, wśród Niemców popularność zdobyło powiedzenie, iż Austriacy zwykli uważać Hitlera za Niemca, a Beethowena za Austriaka.

Na koniec. Czy wiedzieli Państwo, iż zdaniem Wiesenthalla, Austriacy stanowiący wśród ogółu obywateli III Rzeszy kilka procent, odpowiadali za ok. 50% mordów popełnionych na Żydach?

Oczywiście wiedzą o tym nasi rodzimi experci bo to nie jest tajna wiedza, wystarczy interesować się tematyką Holokaustu. Jednak czy my, zwykli, szarzy obywatele zaprzątnięci swoimi egzystencjalnymi problemami słyszeliśmy o tym?

I kluczowe w tym kontekście pytanie. Jak się to ma, do rozgłaszania wszem i wobec przez naszych „historyków” celebrytów tezy, iż: „Polacy mordowali Żydów”.

Podano na tacy, więc Putin „skonsumował” zagadnienie i mniej więcej w tym właśnie tonie się wypowiedział. I jak tu z nim polemizować, skoro może ripostować, iż sami Polacy tak twierdzą.

Mniej więcej temu poświęcimy kolejny text.

Co do „The Nazi Hunters”. Solidna, dobrze napisana, ciekawa książka. Polecamy.

 

2 myśli nt. „Czasy straszne to już były, czyli o tym, co można poczytać w czasie pandemii.

Komentarze są wyłączone.