O Malcolmie X i dynastii Kennedych, czyli książkach, które doleją oleju do głowy.

Lady Waldorf Astor, pierwsza kobieta w brytyjskim parlamencie, darząca Winstona Churchilla szczerą niechęcią, rzekła mu pewnego razu:

„Sir. Gdybym była pana żoną, dosypałabym panu trucizny do kawy”, na co przyszły Lord Admiralicji odrzekł:

„Madam, gdybym był pani mężem, wypiłbym ją.”

Przypomniała nam tą anegdotkę lektura, poświęconej rodowi Kennedych w okresie II Wojny Światowej książki „The Kennedys at War” (Renehan Jr., Edward J.) z której pochlebny dla Polaków cytat JFK niedawno zamieściliśmy.

Chcemy Państwu gorąco polecić tą biografię, która w towarzystwie autobiografii Malcolma X, podczas leniwych wakacyjnych wieczorów wykonała okrążenie wśród członków Redakcji.

Anegdotka o Churchillu to jeden z wielu przykładów sympatycznych wtrętów, niesympatycznych też, umilających lekturę książki. Postać Churchilla jest o tyle istotna, że senior rodu Kennedych szczerze go nie znosił, wprost proporcjonalnie do uwielbienia, jakim darzył premiera Chamberlaina i jego politykę appeasementu.

Autorzy wykonali solidną pracę. Rzetelnie, bez emocjonalnego zaangażowania opisują okres z życia rodziny, który ostatecznie ukształtował JFK.

O przyszłym prezydencie słyszeli wszyscy, podobnie jak o jego młodszym bracie Robercie, z racji na tragiczne zakończenie ich życia.

Jeśli jednak ktoś nie sięgnął głębiej, będzie zaskoczony, że młodych Kennedych było 9, a JFK i Bobby nie byli jedynymi, których życie zakończyło się w tragicznych okolicznościach.

Niemniej gwiazdą książki jest senior rodu. Jack Kennedy.

Uważał się za zwycięzcę, i w zasadzie nim był, a na zwycięzców starał się wychować liczne potomstwo. Drugie miejsce w czymkolwiek to była porażka. Gdy najstarszy syn nie wygrał regat, kazał mu zbudować nową łódź, i potomek zaczął ponownie odnosić sukcesy. Jak się wkrótce okazało, dzięki dodatkowym, nieprzepisowym dziewięciu calom.

Senior Kennedy nie patyczkował się i nie przebierał w słowach, czym przyprawiał o ból głowy F.D.Roosevelta. Prezydent miał jednak wobec Irlandczyka dług wdzięczności, gdyż ten wspierał finansowo jego kampanię.

Wzajemne relacje obydwu panów najlepiej obrazują słowa prezydenta, który delegując J.Kennedyego jako członka komisji mającej na celu zwalczyć nadużycia na giełdzie miał powiedzieć: „Chcesz złapać złodziei, naślij na nich złodzieja”.

Wszyscy, nawet początkowo nieprzychylni tej decyzji, gremialnie przyznawali później, iż Jack wywiązał się z zadania bardzo dobrze.

Zadziwiające, że do tej pory nikt nie zauważył jego podobieństwa do obecnego Prezydenta USA. Oczywiście jeśli przyjmiemy stanowisko jakże licznych krytyków D.Trumpa.

Wziąwszy dosłownie argumenty krytyków obecnego lokatora Białego Domu, to jego charakterologiczne podobieństwo do seniora Kennedych to 1:1. Dosłownie. W dodatku J.Kennedy również miał ambicje prezydenckie i kto wie jak by się sprawy potoczyły, gdyby wybuch II Wojny Światowej nie obnażył jego politycznego dyletanctwa.

„Ameryka first” sztandarowe hasło D.Trumpa to klisza z postawy Kennedyego seniora.

W biznesie był niezwykle skuteczny, jednak trzeźwe spojrzenie na sferę polityczną przesłaniało mu przekonanie, że wszyscy kierują się chęcią robienia interesów i bogacenia się. Nie dostrzegał, iż ludzkimi działaniami kierować mogą inne motywy.

Sposób jego myślenia przedstawiał się następująco:

III Rzesza przyłączyła Austrię, stanowisko Kennedyego: Niemcy mieli prawo się połączyć. Naziści zajęli Czechy, ambasador USA w GB stwierdza: Nie róbmy z tego problemu, bo to zaszkodzi interesom.

Hitler najechał Polskę. Kennedy: Nie mieszajmy się w tą awanturę.

Rodzina niewątpliwie obfitowała w wyraziste postacie. Małżonka Jacka nie była wyjątkiem. Wyznawała zasadę, iż „Sex is for procreation, not recreation”, co można w ciekawy sposób interpretować w kontekście licznych potomków. Niemniej, jak piszą autorzy, można ją było jednego dnia ujrzeć na kolanach przed ołtarzem, a następnego w pierwszym rzędzie paryskiego pokazu mody.

Okres w których pełniła obowiązki żony ambasadora, gdy Europa pogrążała się w uścisku nazistów, wspominała „It was a wonderful time, so much fun.”

Małżonek miał inne zdanie na sprawy cielesne, podobnie jak młodszy syn. Przyszły prezydent korzystał zresztą później z pomocy tego samego przyjaciela rodziny, który wcześniej załatwiał rozrywkowe panie dla jego ojca.

Tu warto zrobić pewną dygresję. To, że JFK był sexoholikiem nie jest tajemnicą. Napisano już na ten temat sporo publikacji, opierając się na zeznaniach przyjaciół, funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa i innych pracowników Białego Domu. Autorzy podają jednak inną przyczynę owej nadgorliwości, niż dominujący ostatnimi czasy przekaz.

Czytaliśmy niedawno recenzję książki, opisującej jak terapie lekowe/narkotykowe wpływały na zachowania polityków. I to właśnie przyjmowanymi lekami autorzy tłumaczyli rozbuchane libido JFK.

Jeśli wierzyć autorom „The Kennedys at War” powyższa teza jest nieprawdziwa, gdyż od wczesnych lat młodości, JFK wykazywał się nadpobudliwością na tym polu.

Wyjaśnienia tego zachowania autorzy doszukują się w rozmowie przyszłego prezydenta z przyjacielem, zrelacjonowanej przez tego ostatniego.

Ze smutkiem i w sposób bardzo emocjonalny młody JFK miał powiedzieć: „Moja matka nigdy mnie nie przytuliła. Nigdy. Nigdy”. To miało być przyczyną szukanie przez JFK bliskości z kobietami, nawet jeśli była to tylko fizyczna bliskość.

Posyłając do Londynu jako ambasadora Jacka Kennedyego, Resevelt spłacał mu dług wdzięczności, pomimo iż wielu z jego otoczenia przewidywało katastrofę.

Początki były spektakularne i Kennedy, Irlandczyk i katolik, które to dwa elementy powinny na wstępie wznieść mur uprzedzeń, błyskawicznie zaaklimatyzował się w wyższych sferach brytyjskich.

Uprzedzenia katolicko-protestanckie to był stały element funkcjonowania ówczesnego nie tylko brytyjskiego społeczeństwa. Pierwsza prawdziwa miłość JFK, nie zakończyła się ślubem z powodu katolicyzmu Kennedych, choć niedoszła panna młoda była co prawda protestantką ale amerykańską.

Z kolei małżeństwo jego siostry, zwanej Kiki, z potomkiem jednego z najważniejszych brytyjskich rodów co prawda doszło do skutku, niemniej towarzyszyły temu liczne kontrowersje.

Rozrywkowy ambasador, który sprowadził sobie do towarzystwa przyjaciół celebrytów z USA, m.in. z Hollywood (w biznesie filmowym też działał), szybko zyskał przydomek Ding Dong Jack, oraz London Jack, dla odróżnienia od młodszego syna.

Ambasador bardzo polubił się ze wspomnianą na wstępie Lady Astor, zaprzysięgłą przeciwniczką Kościoła Katolickiego. Podobieństwo charakterów i poglądów przełamały niematerialne bariery.

Była to zresztą postawa tożsama z postawą Jacka, który był antysemitą i nie lubił Żydów w ogólności, choć miał żydowskich przyjaciół w szczególności.

Sporą część ówczesnej brytyjskiej elity łączyła niechęć do wojny i wręcz podziw dla dokonań Hitlera. Postawę tą autorzy tłumaczą w podobny sposób, jak uzasadnia się bierność Francji we wrześniu 1939r.

Brytyjczycy pamiętali okropieństwa I Wojny Światowej, nie wyłączając wyższych warstw, gdy niemal całe roczniki elitarnych uczelni ginęły w okopach zachodniego frontu.

W sposób bardzo emocjonalny, wspominała o tym Lady Astor w swoich listach.

Czołowy ówczesny celebryta i oczywiście przyjaciel Jacka Kennedyego, Charles Lindbergh, zafascynowany był zmianami które zachodziły w Niemczech. Co ciekawe, w prywatnych listach wątpił w skuteczny opór militarny Wielkiej Brytanii i Francji w starciu z III Rzeszą.

Wygląda na to, że w owym czasie jedynie Polacy wierzyli w potęgę ówczesnych mocarstw.

Mamy nadzieję, że opisując te kilka faktów, wystarczająco zaintrygowaliśmy Państwa i skłoniliśmy do sięgnięcia po tę  książkę.

ps.

Po latach Robert Kennedy, którego od JFK dzieliło 8 lat wspominał, jak nie raz w nocy słyszał gdy najstarszy syn Kennedych, Joseph, tłukł głową przyszłego prezydenta o ścianę. Konsekwencją wychowania zwycięzców była rywalizacja…

Drugą książką, którą Państwu polecamy jest autobiografia Malcolma X (The Autobiography of Malcolm X As Told to Alex Haley). Cóż za fantastyczna opowieść. Autor, z oczywistych względów nie tak rozreklamowany jak Martin Luther King, szczerze przekonany o słuszności swoich poglądów „jedzie”, mówiąc kolokwialnie, „po bandzie” w opisie amerykańskiego społeczeństwa i stosunków społecznych.

Jeszcze przed końcem spisywania autobiografii, we współpracy z białym dziennikarzem, stwierdził, iż prawdopodobnie nie dożyje jej wydania. Nie pomylił się.

Malcolm X w wieku 21 lat zaczął odsiadywać karę więzienia, podczas której przeszedł metamorfozę i z jednostki wybitnie aspołecznej, stał się jednostką wzorcowo wręcz społeczną i moralną, z cała zapalczywością neofity propagującą segregacje rasową.

Ale cóż się wcześniej działo! Wystarczyłoby tego na dwa życiorysy… minimum.

Przed laty oglądaliśmy film o Malcolmie X, autorstwa Spike Lee i jeśli pamięć nas nie myli, to scenarzyści skromnie potraktowali najbujniejszy okres życia późniejszego bojownika o segregację rasową.

Żył wówczas w Harlemie i to Żył przez duże „Ż”. Narkotyki, alkohol, prostytucja i wieczna balanga w półświatku. Czyta się to fantastycznie.

W końcu rabunki, którym kres położył wyrok więzienia.

Wspomnienia mogą budzić wątpliwości, czy nie mamy tu do czynienia z pewną kreacją, jednak Malcolm X opisuje również szczegółowo sposób w jaki został zdemaskowany. Okoliczności zakończenia kariery przestępczej zdecydowanie nie dają powodów do dumy, stąd jesteśmy skłonni wierzyć jego wspomnieniom, nawet jeśli bycie na ciągłym „gazie” jakoś na nie wpłynęło.

Poza tym zdecydowanie odcina się od tego etapu życia i potępia swoją postawę, swoje zachowania, powszechne w tamtejszej czarnej społeczności, które interpretował jako spychanie się z własnej woli, a wręcz z entuzjazmem do podrzędnej roli narzuconej przez białych.

Bez tego etapu w jego życiu nie byłoby jednak późniejszej przemiany, a my stracilibyśmy tak barwny opis rozrywkowej części afroamerykańskiej społeczności.

Opis życia w Harlemie to jedna feeria kolorów. Malcolm X przedstawia stosunki społeczne i układ sił tam panujący. Czarni prostowali sobie włosy (bolesny opis) by upodobnić się do białych, a automatyczną nobilitacją był zawiązek z białą kobietą. Podkreślamy to, gdyż są to dwa elementy, które Malcolm X zwalczał później bezwzględnie, jako przykład zależności od rasy białych szatanów.

Opis losów różnych kobiet z którymi się zetknął w owym czasie to jeden z najciekawszych wątków, ale podobnych jest dużo, naprawdę dużo i świetnie się to czyta.

W ówczesnych(na pewno?) Stanach Zjednoczonych białe miało większą wartość niż czarne i jaśniejsza karnacja Malcolma X, spuścizna po gwałcie na jego babce ze strony matki, była jego atutem.

Po przemianie nienawidził jaśniejszego odcienia swojej skóry i rudawych włosów, jako wizualnego świadectwa domieszki białej krwi w żyłach.

Jedną rzecz musimy opisać szczegółowo. To ideologia sekty, do której przystąpił odsiadując wyrok. Zdaniem guru grupy, był to islam, jak Państwo za chwilę zobaczycie, bardzo oryginalny islam.

Nawracanie Malcolma X nie dokonało się łatwo, ale gdy się dokonało, to na 100% i bez kompromisów.

Z zastrzeżeniem.

Malcolm X był zbyt inteligentny by na serio przyjąć teorie głoszone przez Elijaha Muhammada i jego Naród Islamu.

Teoria te niemal przebija scientologię.

Na początku wszyscy ludzie byli czarni. Żyli sobie spokojnie dopóki w ich szeregach nie pojawiła się Jakub. Jakub popadł w konflikt z pobratymcami, a zesłany na wyspę wraz ze zwolennikami zaprzysiągł zemstę.

Zapoczątkował eksperyment, kontynuowany przez następców po jego śmierci.

Gdy rodziły się czarne dzieci, kazał je zabijać, a wychowywać tylko te o jaśniejszej karnacji.

W ten sposób, z biegiem czasu powstali czerwonoskórzy. Nadal jednak wychowywano jedynie tych o jaśniejszej karnacji, co z biegiem czasu doprowadziło do powstania żółtych.

Proces trwał dalej, finalnie doprowadzając do powstania białej rasy.

To już była przesada.

Czarni krewniacy spoza wyspy najechali na nią i zesłali białych potomków Jakuba do Europy, gdzie wygnańcy zamieszkali w jaskiniach.

Trwało to jakiś czas aż objawił się Jahwe, który zapowiedział, iż czarni dostąpią raju itp, ale najpierw będą przez sześć tysięcy lat cierpieć z rąk białych.

W tym celu wysłał Abrahama do Europy, a ten z jaskiń wywołał chroniących się tam białych.

Pierwsza grupa która wyszła to byli… Żydzi.

Proszę sobie wyobrazić, co się działo, gdy się o takiej wersji islamu w Mekce dowiedzieli…

Wniosek wypływający z powyższej „przypowieści”, biali są złem, są szatanem, którego rolą jest gnębienie czarnych był tym, co Malcolm X całkowicie zinternalizował.

Nie musiał się odwoływać do fantastycznych historii. Dzieciństwo i późniejsze życie w Harlemie dostarczyły mu wystarczająco dużo argumentów.

Jego ojciec i wujowie byli ofiarami linczów.(1)

Demagogiem był przy tym wybitnym. Jego wypowiedzi to błyskotliwe riposty, szpile, trafnie rozbijające retorykę oponentów, nawet tych jak najbardziej przychylnych czarnym, którzy postulowali integrację rasową.

Wchodząc na teren psychologii. To wielokrotnie opisywana postawa, gdy świeżo nawrócony człowiek staje się bardziej „wierzący od papieża”. Zwłaszcza, gdy do tej pory prowadził pozbawione głębszych wartości życie i nagle znalazł w nim jakiś sens, jakąś wartość, która, jak mu się wydaje, stanowi rozwiązanie problemów doczesnego świata.

Człowiek taki kurczowo trzyma się tej idei i, co nie raz znalazło potwierdzenie, jego zapał i autentyczne przekonanie o prawdziwości głoszonych haseł, przynosi spektakularne efekty.

Dzisiaj, na naszym Polskim podwórku taką postawę prezentuje prof. Gros. Nie bacząc na argumenty, logikę i fakty trwa przy swoich poglądach, a nawet eskaluje ich radykalizm przypisując narodowi polskiemu (czy nie jest to jakaś odmiana rasizmu?) bardzo nieładne cechy. Przyklaskuje, mu, o zgrozo, wielu Polaków, nie tylko koniunkturalnych klakierów ale i autentycznych wyznawców.

Z zapalczywością neofity Malcom X zaangażował się w działalność na rzecz Narodu Islamu, stając się najbardziej rozpoznawalną twarzą ruchu i faktycznie stojąc za sukcesem do tej pory marginalnej grupy.

Więzienne zbiory biblioteczne umożliwiły mu samokształcenie, co w połączeniu z błyskotliwym umysłem pozwalało mu dyskutować jak równy z równym z wykształconymi zwolennikami integracji.

Dzięki bezkompromisowości i charyzmie rozbudował szeregi grupy, ruchu społecznego o charakterze samoobronnym, bo w takowy przekształciła się niedawna marginalna sekta.

Elijaha Muhammad wiódł dzięki temu bardziej niż dostatnie życie, pierwszoplanowa rola Malcolma zagrażała jednak jego pozycji.

Zerwanie nastąpiło, gdy Malcolm X potwierdził pogłoski o niemoralnym prowadzeniu się guru, wyrażające się m.in. obdarzaniu potomkami swoich sekretarek, którym później odmawiał pomocy.

Dla „najwierniejszego wyznawcy”, który wcześniej, z powodu niezaakceptowanego przez Muhammada związku brata z niewłaściwą kobietą zerwał z nim kontakt, to było za wiele.

Zanim dawni towarzysze wykonali na nim wyrok zdążył jeszcze przejść przemianę i prosimy wszystkich tzw. „postępowych” i „nowoczesnych” i „liberalnych” wyznawców ateizmu i idei zniszczenia koncepcji Boga (przez duże „B” bo chodzi o monoteizm), by zastanowili się nad tą przemianą.

„Sukces” Malcolma X opierał się na nienawiści. Jego intelektualna sprawność i retoryczne umiejętności to było narzędzie, które pozwalało mu wyrazić nienawiść do białego człowieka, uciskającego czarną rasę. Nie widział żadnej płaszczyzny porozumienia, wszelkie teoretyczne argumenty zwolenników integracji niszczył konkretnymi przykładami, m.in. ze swego życia.

Tuż przed śmiercią uwierzył w integrację dzięki… islamowi.

Nie, nie temu wymyślonemu przez Elijaha Muhammada.

Gdy zaczęły rozchodzić się jego drogi z patronem, udał się z pielgrzymką do Mekki.

Towarzyszyło temu niemało kłopotów, gdy do Mekki dotarła informacja o specyficznej formie islamu Wielebnego Muhammada.

Umknęło to Malcolmowi X, ale o tym, że został ostatecznie dopuszczony do obrzędów, a następnie odbył turnee po krajach islamskich, zdecydowała polityka.

Postanowiono po prostu wykorzystać jego popularność w USA, stąd stawiano dla niego w odwiedzanych krajach „wioski potiomkinowskie”.

Przemiana która dokonała się w Malcolmie polegała na ty, iż uwierzył w sens integracji. Już podczas międzylądowania w (hmmm…) Niemczech zaskoczyło go, że biała obsługa w sklepie potraktowała go jak normalnego człowieka.

Podczas lotu do Mekki z pielgrzymami i po dotarciu na miejsce zobaczył, że tak jak on, do świętego miejsca przybyli ludzie z różnych stron świata, o różnym kolorze skóry, których połączyła wspólna idea, religia. Nie dostrzegał pomiędzy nimi żadnych uprzedzeń, żadnego rozróżniania na gorszych i lepszych.

W rezultacie z entuzjazmem neofity (chyba już gdzieś użyliśmy tego zwrotu) zaangażował się w nową sprawę.

Rozpoczęło się jego turnee, o którym już wspomnieliśmy.

Oczywiście obrazek świata islamu jaki odebrał jest, delikatnie mówiąc, wyidealizowany. Powinno jednak dać do myślenia, co okazało się lekarstwem na nienawiść. Uniwersalna idea, stojąca ponad człowiekiem. Idea oparta na istnieniu jakiegoś wyższego bytu, której prawa człowieka, czy uniwersalne humanistyczne wartości nie są w stanie zastąpić, gdyż odwołując się wyłącznie do człowieka, prędzej czy później egoizmowi człowieka ulegają.

Na koniec przykład retoryki Malcolma z czasów, gdy był jeszcze rasistą.

Zapytano go, czy byli jacyś biali, którzy zrobili coś dobrego dla czarnych.

Tak, odpowiedział, Hitler i Stalin.

WHAAAAT?

Dzięki wojnie którą rozpętali, i konieczności wysłania białych na front, czarni dopuszczeni zostali, oprócz oczywiście udziału w zmaganiach zbrojnych, do pracy również na bardziej odpowiedzialnych stanowiskach, a pozyskanego w ten sposób znaczenia nie dało się już cofnąć.

Był to więc proces tożsamy z impulsem, jakim wojny światowe były dla emancypacji kobiet.

ps.

W ostatnich miesiącach światło dzienne ujrzały ciekawe fakty z życia Malcolma X oraz Martina Luthera Kinga.

Otóż niedawno zlicytowano list Malcolma do wielebnego Mohammada, w którym prosił o radę, gdyż żona grozi mu poszukaniem satysfakcji gdzie indziej, jeśli nie zacznie jej zaspokajać w sposób wystarczający. Jak na człowieka, który w harlemowskich czasach pomieszkiwał w domu publicznym… hmmm

Zdaje się, że po szaleństwach młodości, Malcolm nie miał już głowy do „tych spraw”.

Wręcz przeciwnie Marthin Luther King.

„Documents describing secret FBI recordings allege Martin Luther King Jr. had affairs with 40 women and watched on as a pastor raped a woman in the 1960s, a new report said.”

(https://www.businessinsider.com/fbi-tapes-allege-mlk-watched-rape-2019-5?IR=T)

To, że nie był wierny, wyszło na jaw jeszcze za jego życia, ale to co wynika z podsłuchów FBI, hmmm…. ech… te ideały.